czwartek, 17 sierpnia 2017

{1} Draco

Mimo gorącego lata, w domu Malfoyów panował nieprzyjemny chłód. Kamienne posadzki i drewniane parkiety były zimne jak lód, a w pomieszczeniach panował półmrok. Pani domu, Narcyza Malfoy, pilnowała, by okna były zawsze zamknięte i zasłonięte przez ciężkie adamaszkowe zasłony. Kobieta rzadko wychodziła z domu. Całe dnie spędzała głównie w swoim gabinecie i ogromnej bibliotece. Nie pracowała, a jedynie nadzorowała liczne inwestycje i ziemie, które utrzymywały ją i jej syna. W wolnych chwilach zajmowała się studiowaniem prawa, poszukując sposobu na złagodzenie wyroku jej męża, który został oskarżony o współpracę z Tomem Riddlem. Mimo upływu tylu lat, odkąd zamknięto go w Azkabanie, ona wciąż nie traciła nadziei, zbierając dowody, które mogły potwierdzić jego nikły udział w zbrodniach popełnianych przez Voldemorta lub nawet jego niewinność. Odzyskanie Lucjusza stało się jej priorytetem. Po wielu procesach wytoczonych organom władzy udało się jej uzyskać prawo do wizyt, które odbywały się raz na pół roku. Nadal chciała wierzyć, że kiedyś mężczyzna wyjdzie na wolność.
Sprawy te zajmowały ją tak dogłębnie, że niemal nie spędzała czasu ze swoim synem. Owszem, była zaangażowana w jego wychowanie, rozwój i edukację, ale była dla niego bardziej kimś w rodzaju żywiciela i prawnego opiekuna, niż rodzica. Ta nietypowa relacja sprawiła, że Draco Malfoy w większości był zdany na siebie i swoich przyjaciół. Był częstym gościem u swojego najlepszego przyjaciela, Blaise’a Zabiniego. Chłopak był w podobnej sytuacji co Draco, więc gdy tylko poznali się w Hogwarcie, szybko znaleźli wspólny język. Jego matkę określano w towarzystwie jako zawodową rozwódkę. Każdy mąż, po pierwszych siedmiu, który zmarli w niewyjaśnionych okolicznościach, wytrzymywał z nią maksymalnie rok. Często podróżowała, zostawiając Blaise’a samego z wystarczającą ilością pieniędzy na życie. Chłopak odreagowywał zupełnie inaczej niż jego przyjaciel. Zabini przez pięć lat nauki w Hogwarcie zasłynął jako organizator najlepszych i najhuczniejszych imprez pośród wszystkich uczniów. Takie też wydarzenie zaplanował na jeden z ostatnich lipcowych wieczorów roku 1996. Draco Malfoy po raz kolejny cieszył się na myśl o wyrwaniu się z marmurowej klatki, którą był jego dom.
Młody Ślizgon leżał na łóżku, czytając najnowszy numer Proroka Codziennego. Czytał ten sam artykuł już piąty raz. Za każdym razem, gdy go kończył, zerkał na duży zegar stojący w rogu jego pokoju. Jak na złość, wskazówki poruszały się nieznośnie wolno. Za siódmym razem poddał się i rzucił gazetę na podłogę. Wstał i wyjrzał przez okno. Jego pokój był jedynym oświetlonym przez światło słoneczne pomieszczeniem w całej rezydencji. Zachodnie skrzydło, w którym się znajdował, szczyciło się widokiem na wielki ogród, utrzymany w stylu francuskim. Draco spojrzał na wodę tryskającą w ozdobnej fontanny. Na jej szczycie odpoczywały zmęczone upałem gołębie. Uśmiechnął się pod nosem. Odsunął się od okna i przeszedł kilka kroków w stronę drewnianych drzwi. Otworzył je silnym ruchem, tym samym przechodząc do łazienki. Pod stopami poczuł zimno jej zimnej marmurowej posadzki. Odkręcił wodę w wannie i pozwolił, by napełniła się do połowy. Wlał do niej odrobinę olejku cedrowego. Z szafy wyjął ciemnobrązowy ręcznik i położył go na stoliczku obok. Zdjął ubrania i rzucił je niedbale na podłogę. Wszedł do wanny i poczuł kojący chłód letniej wody. Zamknął oczy i pozwolił sobie na chwilę relaksu. Rozkoszował się ciszą panującą w domu. Zanurzył się całkowicie, wypuszczając całe powietrze zgromadzone w płucach. Dopiero, gdy poczuł, że brakuje mu tchu, wynurzył się na powierzchnię. Wylał na dłoń odrobinę ciemnozielonego mydła i pozwolił, by leniwie spływała po jego ręce. Umył się dokładnie, wykonując powolne ruchy. Jego ciało przesiąknęło intensywnym miętowym zapachem. Spłukał się dokładnie, wstał i wyszedł w wanny, chwytając za ręcznik. Wytarł się i przepasał się nim w biodrach. Podszedł do lustra, wziął grzebień i przeczesał mokre, platynowe włosy. Dokładnie ogolił się, a następnie użył swojej ulubionej wody kolońskiej. W końcu opuścił łazienkę, po drodze zbierając ubranie, które zaraz schował do garderoby. Zanim jednak rozpoczął dalsze czynności, podszedł do biurka, na którym stał piękny gramofon na korbkę. Obok niego, na osobnym stojaku, znajdowała się imponująca kolekcja płyt winylowych. Przejechał palcem po okładkach, aż zatrzymał się na jednej z nich i wyciągnął ją. Umieścił płytę w gramofonie, nakręcił go i zwolnił płytę. Powoli nałożył igłę na okręcający się dysk i uwolnił pierwsze nuty klubowego jazzu z lat trzydziestych. Dopiero przy tym akompaniamencie ponownie udał się do garderoby skąd wyjął swój czarny garnitur i eleganckie buty i zaczął się ubierać. Gdy skończył, zasłonił okno i wyjął płytę, chowając ją z powrotem na swoje miejsce.
Zszedł szybko po kamiennych schodach, przesuwając ręką po balustradzie. Przeszedł przez długi korytarz i znalazł się w bibliotece. Nie zdziwił go widok jego matki siedzącej przy mahoniowym biurku, zanurzonej w górze dokumentów i wielu książek. Przeszedł obok niej i w milczeniu wszedł po krętych schodkach prowadzących na drugie piętro pomieszczenia. Znalazł odpowiednią półkę i zaczął wertować książki. W końcu znalazł pozycję, na którą miał ochotę. Była to biografia Dilys Derwent, znanej uzdrowicielki i dyrektorki Hogwartu z osiemnastego wieku. Już miał wychodzić, gdy zatrzymał go głos Narcyzy:
– Wychodzisz gdzieś? – zapytała lekko nieprzytomnym głosem, nie odrywając wzroku od papierów.
– Tak. Jadę do Blaise’a. Mówiłem ci o tym na początku tygodnia.
Kobieta mruknęła coś do siebie i poprawiła spadające jej z nosa okulary.
– Mogę już iść?
– Tak, tak.
– Wrócę jutro po południu. Do zobaczenia, mamo.
Zamknął za sobą drzwi i ruszył do wyjścia. Przed schodami stał zaparkowany powóz zaprzężony w dwa konie szkockiej rasy zimnokrwistej Clydesdale. Woźnica zszedł ze swojego siedziska, otworzył Malfoyowi drzwi i zamknął je, gdy ten zajął wygodne miejsce. Bez słowa ruszyli żwirową dróżką aż na teren przed posesją przez wielką otwartą bramę.
Draco zawsze jeździł do przyjaciela powozem. Nie dzielił ich długi dystans, było to jedynie trzydzieści minut jazdy. Wolał ten środek transportu niż sieć kominkową. Nie tylko mógł cieszyć się czystym wiejskim powietrzem, ale naprawdę lubił przejeżdżać przez swój majątek. Miał świadomość, że kiedyś większość trasy, którą pokonywał każdego tygodnia w wakacje będzie należeć do niego. To na jego ziemi będą rosły zboża i kwitły polne kwiaty. To właśnie tu ludzie będą zakładać swoje domy i gospodarstwa. Wszyscy, bez względu na status krwi. Tym właśnie różnił się od ojca. Draco Malfoy nigdy nie rozumiał obsesji arystokracji na punkcie czystości linii. Część z jego znajomych była wychowana w tym duchu i przesiąknęli tą ideą dogłębnie. Dla niego był to jedynie znak zacofania i rasizmu. Co prawda, sam nie uważał mugoli za wzór do naśladowania, ponieważ docierające do niego wiadomości o wojnach i konfliktach w każdym zakątku świata niemal krzyczały o głupocie tych ludzi, ale starał się nie generalizować, ponieważ nie poznał nigdy żadnego bliżej. Jego matka pilnowała, by nie przebywał w ich towarzystwie, sama również unikając z nimi bezpośredniego kontaktu. Podczas wizyt u ojca w Azkabanie wciąż słyszał jak ważne jest rozróżnienie pomiędzy tymi godnymi magii, a tymi, którzy na obcowanie z nią nie zasługują. Wielokrotnie starał się w nim wpoić nienawiść do mugoli jak i czarodziejów pochodzących z niemagicznych rodzin, ale nie odnosił na tym polu sukcesów. Właściwie Lucjusz Malfoy nie odnosił żadnych sukcesów, gdy w grę wchodziło wychowanie jego jedynego syna. Dla Draco był on po prostu martwy, nie istniał. Nigdy nie był w stanie zrozumieć nieustannego uporu matki, by uwolnić go z więzienia, mimo że dowody na część popełnianych przez niego zbrodni były niemal niepodważalne. Młody mężczyzna nigdy nie uznałby mordercy za swój autorytet życiowy.
Powóz zatrzymał się, a Draco otrząsnął się zamyślenia. Nawet nie zdążył przeczytać wstępu do książki, którą ze sobą zabrał. Znajdowali się tuż przed bramą do dworku Zabinich. Budynek był co najmniej o połowę mniejszy od jego domu, ale wciąż był to imponujący widok. Rezydencja pochodziła z siedemnastego wieku, a jej najbardziej charakterystycznym miejscem była ogromna podłużna fontanna. Po tafli jej wody unosiły się piękne lilie wodne o biało-różowych płatkach. Z wnętrza domu dobiegała już głośna muzyka, a na ogromnym, kamiennym tarasie było widać już pierwszych gości. Chłopak rozpoznał wśród nich swoją dobrą przyjaciółkę, Pansy Parkinson. Stała przy balustradzie tarasu, opierając się o nią ręką. W drugiej trzymała zapalonego papierosa. Była ubrana w dwuczęściową srebrną sukienkę, która świeciła się w świetle słońca. Towarzyszyło jej kilku chłopaków i jej dobra koleżanka i współlokatorka, Tracey Davis. Dziewczyna wyglądała równie pięknie. Miała na sobie prostą, szmaragdową sukienkę z trójkątnymi wycięciami po bokach na linii talii, a swoje brązowe, gęste włosy upięła w wysoki kucyk. Nie paliła, wyszła widocznie tylko dla towarzystwa.
– Bądź tu jutro, chwilę przed piętnastą – powiedział Draco, wychodząc z powozu.
Sługa kiwnął głową, zamknął za nim drzwi i ruszył w powrotną drogę. Młody Malfoy poszedł żwirową dróżką w kierunku schodów. Nie zdążył nawet wspiąć się na pierwszy stopień, gdy zauważyła go Pansy. Dziewczyna natychmiast zgasiła papierosa o jedną z donic i pobiegła do przyjaciela. Rzuciła się na niego, szczelnie oplatając go ramionami.
– Pansy, puść mnie – powiedział chłopak, starając się uwolnić.
– Ciebie też miło widzieć, Draco – zachichotała i rozluźniła uścisk.
Pansy Parkinson była naprawdę ładną dziewczyną. Miała gęste, ciemnobrązowe włosy, sięgające nieco poza ramię i duże oczy w kolorze gorzkiej czekolady. Jej okrągłą twarz podkreślały wiecznie zaróżowione policzki. Niestety, w parze z urodą nie poszła inteligencja, co sprawiało, że Pansy była raczej głupiutka. Jednak w tej infantylności krył się pewien wdzięk i optymizm, którym skutecznie zarażała innych.
– Blaise…
– Jest w środku – dokończyła za niego.
Draco bez słowa ruszył przed siebie, posyłając delikatny uśmiech w stronę Tracey i pozostałych Ślizgonów. W końcu przeszedł przez otwarte na oścież drzwi. W holu stało kilka dziewczyn, które kojarzył z widzenia. Były zbyt zajęte plotkowaniem, by go zauważyć. Przeszedł kilka kroków i zajrzał do salonu, skąd dochodziła najgłośniejsza muzyka. Zastał tam jednak jeszcze więcej ludzi, których imion nie pamiętał, tańczących i pijących alkohol. Westchnął i przeszedł korytarzem w kierunku dwuskrzydłowych, częściowo przeszklonych drzwi, prowadzących na taras i tył posesji. Gdy dzieliło go do nich kilka kroków, usłyszał donośny, dobrze znany mu głos:
– Oczywiście, że w tym roku też będę grał w Quidditcha!
Draco prychnął cicho i otworzył drzwi. Blaise Zabini siedział dumnie na jednej z ogrodowych sof o zielonych poduchach. Był ubrany w ciemne spodnie i białą koszulkę. W ręce trzymał szklankę wypełnioną ognistą whisky, w której pływały dwie metalowe kostki, chłodzące alkohol. W jego towarzystwie siedziało kilka osób, między innymi Teodor Nott i siostry Greengrass. Blaise leniwie podniósł wzrok, a gdy jego oczom ukazał się Malfoy, wstał z sofy, wymijając gości i uściskał przyjaciela.
– Jesteś w końcu! Już myślałem, że się zgubiłeś – zaśmiał się.
– Bardzo śmieszne, Zabini.
– Patrzcie państwo, Draco Malfoy jak zwykle uparcie nie trzyma się dresscode’u. Co ty taki przywiązany do tego garnituru, co?
– Po prostu go lubię – odburknął.
– Mnie się tam podoba. – Do dyskusji włączyła się młodsza z sióstr Greengrass, Astoria. Dziewczyna miała dopiero czternaście lat, więc chłopak zdziwił się, że została zaproszona. Uznał, że Dafne nalegała, by wziąć ją ze sobą. – Jesteś taki… Elegancki – dodała z uśmiechem.
– Jak zawsze musisz się wyróżniać! – Zabini objął go ramieniem i obrócił w stronę drzwi do domu. – A teraz idź do kuchni i nie waż mi się wracać do nas bez szklanki whisky.
Pchnął go w kierunku, z którego dopiero co przyszedł. Blondyn westchnął i bez słowa udał się po alkohol. W nowoczesnej, jak na dom czarodziejów, kuchni znajdował się barek wypełniony przeróżnymi alkoholami. Na jednej z półek odnalazł ulubiony trunek przyjaciela. Chwycił za butelkę i jedną ze szklanek. Wrzucił do niej trzy kostki lodu i zalał je bursztynowym płynem. Wziął łyk i, ponownie wziąwszy butelkę do ręki, wrócił na taras. Usiadł obok Dafne Greengrass, która żywo rozmawiała z Teodorem o jego podróży po Republice Południowej Afryki.
Draco czuł się wyjątkowo nieswojo tamtego wieczoru. Siedział wpatrzony w swoją szklankę, co chwilę przerzucając wzrok na trzymaną w drugiej ręce książkę. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale przez cały ten czas był obserwowany przez Blaise’a.
W końcu Dafne poszła potańczyć z Nottem, a jej młodsza siostra się do nich dołączyła. Zabini dosiadł się do Malfoya, który nadal tępo patrzył jak lód w jego whisky roztapia się powoli.
– Co ty taki nieswój? Stało się coś? – zapytał, siląc się na rozbawiony ton, ale nie udało mu się ukryć troski w głosie.
Chłopak wzruszył ramionami.
– To co zwykle. Wykład ojca w Azkabanie i matka, która szuka luk w prawie. Naprawdę, nic nowego. – Zrobił głęboki wdech. – Ale prawda jest taka, że mam już serdecznie tego dość. Ten człowiek chciał zabić własną rodzinę, a ona go broni! – ostatnie zdanie powiedział nieco za głośno, zwracając przy tym uwagę kilku osób, znajdujących się w pobliżu.
– Co? – Blaise był wyraźnie zaskoczony. – O czym ty mówisz?
– Ostatnio aurorzy znaleźli dowody na to, że był zaplątany w atak na Potterów. Ponoć był jedną z osób, która miała pomóc Tomowi Riddle’owi dostać się do środka – Draco niemal wyszeptał.
Zabini milczał.
– Dowiedziałem się o tym tydzień temu. Harry pojutrze ma urodziny. Dostaliśmy zaproszenie, ja i matka. Jak mam mu spojrzeć w oczy ze świadomością, że mój własny ojciec chciał go zamordować?
– To wszystko jest zdrowo pochrzanione – mruknął Blaise.
Nagle, przez drzwi tarasowe wpadła roześmiana Pansy. Na widok przyjaciół uśmiechnęła się jeszcze szerzej i opadła na wolne miejsce pomiędzy nimi.
– Co takie grobowe miny, panowie? To impreza, nie stypa!
Draco uśmiechnął się mimowolnie. Pansy objęła jego i drugiego z chłopców ramieniem.
– Wiecie, że was kocham, prawda? – zapytała, patrząc na do połowy pustą butelkę whisky.
– Wiemy, Pan – Zabiniemu powoli wracał dobry humor.
– To który pójdzie ze mną zatańczyć? Opowiadałam żart o testralach i chyba odstraszyłam nim wszystkich przystojnych chłopaków. Jesteście moją ostatnią deską ratunku – powiedziała z udawanym zmartwieniem.
– Malfoyowi chyba przyda się chwila na parkiecie.
Dziewczyna bez pytania złapała blondyna za ręce i pociągnęła go do salonu. Wciąż trzymając jego dłoń, zrobiła obrót. W kilka sekund rozruszała przyjaciela do tego stopnia, że zaczął się szczerze uśmiechać. Tańczyli w rytm muzyki house, która wypełniała cały dom Blaise’a.
Po dobrych kilku piosenkach Pansy zrobiło się strasznie gorąco, więc poszła po coś do picia. Zanim zdążyła wrócić ze szklanką soku porzeczkowego do swojego partnera, ten tańczył już w najlepsze z Astorią. Dziewczyna była drobna, ale wyglądała na nieco starszą niż była w rzeczywistości. Miała długie, proste, brązowe włosy i ciemnozielone oczy, które w tamtym momencie błyszczały od alkoholu, który wypiła. Była ubrana w elegancką sukienkę do kolan, wykonaną z czarnego, lekkiego materiału, ozdobionego srebrnymi aplikacjami w stylu chevron. Jej nogi zdobiły proste, nie za wysokie szpilki.
– Jakie masz plany na sierpień? – zapytała, lekko zdyszanym głosem, pomiędzy jednym, a drugim obrotem.
– Nic specjalnego. Może wyciągnę gdzieś Blaise’a na tydzień. A ty? – odbił pytanie.
– Jedziemy z Dafne do Francji. Zawsze chciałam tam pojechać. – Dziewczyna rozmarzyła się. – Wiesz, zobaczyć Paryż i Wieżę Eiffela.
Młodsza Greengrass nie była traktowana poważnie w towarzystwie starszego rocznika, głównie z racji na swój wiek. Wszyscy skupiali się na Dafne, całkowicie pomijając jej siostrę. Prawda była taka, że to Astoria zyskiwała zdecydowanie więcej przy bliższym spotkaniu. Była bardzo dojrzała jak na swój wiek, zachowując przy tym poczucie humoru i unikając przemądrzałości. Przy okazji, Draco uważał, że była zdecydowanie ładniejsza od siostry. Dafne była mocniej zbudowana, a jej ciało o figurze klepsydry pełniejsze. Miała blond włosy, zawsze krótko obcięte, do połowy szyi i ciemnoniebieskie oczy. Dziewczyny wyglądały bardziej na koleżanki niż na rodzinę, ale genetyka sprawiła, że jedna z nich wdała się w ojca, a druga w matkę. Niestety, Astoria nie miała szansy poznać swojego pierwowzoru, ponieważ pani Greengrass zmarła przy wydawaniu jej na świat. Tak więc mieszkały w starym, choć niewielkim dworku na północy Szkocji wraz z ojcem i wujostwem. Ich ciotka, Lysandra Rowle była najbardziej zbliżona do postaci matki, której nie miały.
– Też nigdy nie byłem w Paryżu – przyznał chłopak. – Raczej rzadko opuszczam Wielką Brytanię. Jeżeli już, doczepiam się do wyjazdów Pansy albo Blaise’a…
– Nie podróżujesz ze swoją mamą?
– Ja… Ja prawie z nią nie rozmawiam – powiedział smutno.
Z twarzy Astorii również zniknął uśmiech. Pojawiło się za to coś w rodzaju irytacji.
– Masz wspaniałą szansę przebywania ze swoją matką, a tego nie doceniasz. Nawet nie wiesz ile ja dałabym, żeby móc chociaż zobaczyć swoją.
– Wiem… Uwierz mi, chciałbym mieć z nią lepsze relacje, ale…
– Ale…?
– Ona wciąż stara się uwolnić męża z Azkabanu.
– A ty nie chcesz, żeby uniewinnili twojego tatę?
– Ja nie mam ojca, Astorio – odparł sucho.
Zapadła cisza, a piosenka zmieniła się na wolniejszą. Dziewczyna przysunęła się bliżej i wtuliła się w Draco. Oparła brodę o jego ramię i powiedziała cicho:
– Przepraszam. Nie powinnam poruszać tego tematu.
Chłopak bez słów zacieśnił uścisk. Lubił ją, naprawdę. Była wspaniałą osobą, inteligentną towarzyszką rozmów, a przede wszystkim nie była tak rozpuszczona jak jej siostra. Z tego co wiedział też uczyła się całkiem nieźle, a najbardziej lubiła eliksiry, dokładnie jak on.
Tańczyli w milczeniu przez trzy kolejne utwory, aż dziewczyna po prostu odsunęła się i pożegnała go ciepłym uśmiechem. Rozejrzał się po pokoju. W kącie zauważył Blaise’a flirtującego w najlepsze z Tracey Davis. Dziewczyna chichotała kokieteryjnie i bawiła się pasmem włosów. Pansy tańczyła z Teodorem jakiś wyjątkowo pokraczny taniec, ale zważywszy na ilość alkoholu, którą wypiła tamtego wieczoru ta dwójka, nie zaskoczył on Dracona. Podszedł do prowizorycznego bufetu, przygotowanego przez skrzata Zabiniego i nalał sobie ponczu. Uwielbiał ten poncz. Nie palił w gardło i czuć w nim było mocną cytrusową nutę. Był idealny na przepicie mocnej whisky.
Wciąż trzymając do połowy pełną szklankę w dłoni, usiadł na kanapie i powrócił do obserwowania ludzi. Od czasu do czasu lubił być bierny na imprezach, szczególnie kiedy już trochę wypił. Dawało mu to możliwość dostrzegania rzeczy, które umykały innym uczestnikom zabawy. Wiedział, kiedy jakaś dziewczyna pokłóciła się ze swoim chłopakiem albo zauważał jak przyjaciel stara się opanować drugiego, gdy dochodziło do kłótni. Rzadko interesowało go jednak sedno problemu. Wolał dorabiać do danych sytuacji własne historie.
– Znowu kontemplujesz życie? – zapytała Pansy, która znienacka pojawiła się po jego prawej stronie. W ręce, podobnie jak kolega, trzymała szklankę z ponczem. Drugą wachlowała się powoli, chcąc ochłonąć po szalonym tańcu z Nottem. – Mogę się dosiąść?
Draco wskazał jej wolne miejsce gestem ręki.
– Coś się stało i nie mów, że nie. – Upiła łyk napoju. – Słuchaj ja wiem, że rozmawiasz z Blaisem o swoich problemach, ale jeżeli w on nie potrafi ci w czymś doradzić, albo myślisz, że cię nie zrozumie, to pamiętaj, że masz też mnie, dobra?
Ścisnęła go za dłoń, a on spojrzał w jej kierunku. Uśmiechnął się delikatnie.
– Dzięki, Pan. To wiele dla mnie znaczy.
Po tej krótkiej rozmowie Pansy ponownie wyciągnęła Draco na parkiet, tym razem pilnując, by z niego nie schodził. Gdy po kilkudziesięciu minutach tańca z przyjacielem podszedł do niej jakiś chłopak, zgodziła się, ale dopiero po tym jak upewniła się, że w rolę niańki dla Malfoya wcieli się na jej zastępstwo Zabini.
Ulubionym momentem imprezy dla trójki przyjaciół ze Slytherinu był moment przed samym świtem. Do godziny trzeciej zostawali już tylko ci najwytrwalsi, a ci, który byli wstanie wytrwać do ostatnich minut przed czwartą byli prawdziwą elitą. Tym razem byli to Draco Malfoy, Blaise Zabini, Pansy Parkinson, Teodor Nott, Emily Reaven i Kate Morgan z Ravenclawu oraz Aleksander Barrymore z Hufflepuffu.
Pansy siedziała wtulona w Puchona na huśtawce. Przykryli się kocem, wyciągniętym z garderoby gospodarza, i rozmawiali. Chłopak co chwilę gładził rękę Ślizgonki. Krukonki uważnie obserwowały jak Nott skręcał papierosy na ławie ogrodowej, licząc, że załapią się na choćby jedną sztukę. Pozostała dwójka wytrwale kończyła przedostatnią butelkę ognistej whisky.
– Imprezy byłyby najlepszym elementem mojego życia – powiedział Blaise, zapalając papierosa, którego podał mu Teodor – gdyby nie trzeba było po nich sprzątać.
– Przecież i tak całą robotę odwala za ciebie Bluszczyk – zauważył Draco, przypominając mu o istnieniu aż nazbyt żywotnego skrzata domowego.
– Niby masz rację, ale czy ty wiesz jakie to niewygodne, kiedy musisz przeczekać całe sprzątanie w jednym pomieszczeniu, żeby przez przypadek nie dostać w łeb workiem na śmieci?
Malfoy zaśmiał się.
– No to faktycznie masz problem.
Odwrócił głowę. Zza oddalonego o kilka mil wzgórza wyłaniały się pierwsze promienie słońca. Niebo przechodziło z ciemnego granatu w jasny błękit wymieszany z czerwienią i pomarańczą. Dopatrzył się tylko dwóch niewielkich chmur. Początek dnia zawsze uspokajał go. Potrafił siedzieć nieruchomo i obserwować co dzieje się w górze, dopóki słońce nie zaczynało go oślepiać.
– Nawet nie wiesz, jak nie chcę tam wracać – powiedział nagle, nie odrywając wzroku od złotych promyków.
– Gdzie?
– Do Hogwartu, Blaise. – Zrobił pauzę. – Nie chcę, żeby ludzie znowu szeptali za moimi plecami o ojcu, o śmierciożercach.
Blaise nie powiedział nic. W przeciwieństwie do Draco, jego rodzina nie była w żaden sposób powiązana z Voldemortem, a sam chłopak był w szkole naprawdę popularny. Grał w Quidditcha, był bardzo przystojny, a przy tym naprawdę bystry. I jeszcze te jego wspaniałe imprezy. Malfoy wypadał przy nim naprawdę blado, i to nie tylko uwzględniając śnieżny kolor jego skóry.
Prawda była taka, że przyjaźń z jednym najpopularniejszych chłopaków w szkole wcale nie ułatwiała mu życia, a wręcz przeciwnie. Był często do niego porównywany, a gdy Zabiniego nie było w pobliżu, śmiano się z niego lub szydzono. Oczywiście Draco nie był małym chłopcem, potrafił o siebie zadbać i sprawić, by takie osoby pożałowały swojej decyzji niemal natychmiast, ale jego siła fizyczno-magiczna nie do końca pokrywała się z tą psychiczną. Miał po prostu dość. Nie tylko szkoły, ale swojego domu i na dobrą sprawę wszystkiego co go otaczało. Nie był pewny co, ale zdecydowanie coś utrudniało mu codzienne życie i proste czynności, nawet takie jak wstanie z łóżka. Z roku na rok coraz bardziej opuszczał się w nauce, trzymając poziom jedynie z eliksirów. Bywały lepsze dni, kiedy naprawdę walczył ze sobą, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by znów powrócić do tej monotonnej rzeczywistości i bierności wobec wszystkich zdarzeń, na które miał wrażenie, że nie miał wpływu.
Gdy około ósmej rano wszyscy goście wrócili do domów, Pansy, Blaise i Draco zabrali się za sprzątanie. Znaczy, to Bluszczyk zabrał się za sprzątanie, a trójka przyjaciół zamknęła się w pokoju Zabiniego, pałaszując kanapki i jajecznicę z bekonem, które wcześniej przygotował dla nich skrzat. Rozmawiali o przyszłym roku, o wynikach SUMów oraz o tym, czy są z nich zadowoleni. Pansy zdecydowała się na pięć przedmiotów: eliksiry, transmutację, zaklęcia, zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Blaise i Draco mieli o jeden więcej: obronę przed czarną magią, a zamiast opieki nad magicznymi stworzeniami wybrali antyczne runy. Dziewczyna była niemal pewna swojego przyszłego zawodu – chciała zostać magomedykiem, ale wciąż nie mogła zdecydować się czy chce leczyć zwierzęta czy ludzi. Co do chłopców, nie mieli zielonego pojęcia, byłoby zbyt łagodnym określeniem.
– Mógłbym grać w reprezentacji Anglii – rozmarzył się Blaise – A kiedy już nie będzie mi się chciało, znajdę sobie jakąś fuszkę w Ministerstwie. Na przykład w Departamencie Magicznych Gier i Sportów. Organizacja meczów Quidditcha, to musi być coś!
– Przy ilości alkoholu, którą pijesz masz idealne kwalifikacje na robotę w Departamencie Substancji Odurzających, Zabini – zaśmiał się Draco – Ja chyba przejmę zarządzanie firmami matki. Co mi innego pozostało… – Wzruszył ramionami.
– Słyszałam, że macie zamiar wykupić Esy i Floresy. To prawda?
– Wiesz więcej niż ja, Pansy. Matka o niczym mi nie mówi. – Jego głos posmutniał. –  Prawda jest taka, że w ogóle ze mną nie rozmawia. – Zrobił pauzę, ale po chwili otrząsnął się i szybko dodał – Ale jeżeli to prawda, postaram się, żeby, poza szyldem, za dużo tam nie zmieniali.
Parkinson uśmiechnęła się do niego ciepło. Oboje uwielbiali tę księgarnię. To tam spotkali się po raz pierwszy, pięć lat temu.
Dokładnie pamiętał ten dzień. Też był lipiec, ale był to dopiero początek miesiąca. Lato nie należało do tak upalnych, ale słońce przyjemnie grzało w skórę przechodniów ulicy Pokątnej. Było kilka minut przed jedenastą, więc dosłownie kilkadziesiąt minut po otwarciu księgarni. Nie było w niej dużo ludzi, może kilkanaście. Sklep przeżywał prawdziwe oblężenie w godzinach popołudniowych i w ostatnie tygodnie sierpnia, kiedy klienci kupowali książki dla dzieci, idących we wrześniu do Hogwartu, więc poruszanie się po nim w godzinach porannych było całkiem rozsądnym rozwiązaniem. Jedenastoletni Draco przechadzał się pomiędzy ogromnymi regałami z drewna i przeszklonymi gablotami. Przeglądał półki wypełnione przeróżnymi tytułami, szukając czegoś czym mógłby zająć myśli przed rozpoczęciem wymarzonej szkoły. Nagle, zauważył książkę Kenniworthy'a Whispa zatytułowaną „Quidditch przez wieki”. Już wyciągał po nią rękę, żeby przeczytać opis z tyłu okładki, gdy ktoś jednym, szybkim ruchem go uprzedził. Jego wzrok powędrował w górę. Tym kimś okazała się być dziewczynka w jego wieku. Była ubrana w białą sukienkę w czerwone maki i czarne balerinki. Na duże oczy opadał jej niesforny kosmyk prostych włosów, obciętych na wysokość połowy szyi. Ku zdziwieniu chłopca, uśmiechała się do niego szeroko.
– Przepraszam, nie zauważyłam cię. – Jej głos był przepełniony dziecięcą radością i beztroską.
Draco zrobiło się głupio, że w pierwszych sekundach zdenerwował się na nieznajomą.
– Nic nie szkodzi – powiedział cicho, a po chwili już nieco głośniej dodał – Lubisz Quidditcha?
– Nigdy w niego nie grałam, ale tata mówił mi, że ta książka jest fajna. A ty?
– Ćwiczę prawie codziennie. A w każdą sobotę gramy z przyjaciółmi na moim podwórku! – starał się, by ostatnie zdanie zabrzmiało przekonująco. Prawda była taka, że poza treningami z profesjonalnym nauczycielem, którego zatrudniła jego matka, w Quidditcha nie grał, bo po prostu nie miał z kim. Nie miał żadnych kolegów.
– Jestem Pansy – powiedziała dziarsko dziewczynka, wyciągając w jego stronę rękę.
Chłopiec uśmiechnął się delikatnie na ten gest i szybko uścisnął jej dłoń.
– A ja Draco.
Ta z pozoru błaha rozmowa w bibliotece rozpoczęła wieloletnią przyjaźń. To dzięki Pansy Draco poznał Blaise’a Zabiniego w pociągu w drodze na pierwszy rok w Hogwarcie. Od tamtej podróży cała trójka stała się nierozłączna.
Tamto wspomnienie nie tylko było genezą ich znajomości, ale jednymi z ostatnich momentów, gdzie chłopak czuł, że ma prawdziwą matkę. Niedługo po rozpoczęciu roku szkolnego wywalczyła prawo do wizyt u męża. To zapoczątkowało nierozważną nadzieję na całkowite uwolnienie go z więzienia i to właśnie stało się priorytetem w rodzinie Malfoyów.
Mimo początkowego entuzjazmu z powodu szkoły z internatem, szybko zaczął zauważać jak wiele wad ma to miejsce. Po kilku tygodniach znaleźli się pierwsi uczniowie, którzy chętnie komentowali przeszłość jego ojca. Po kilku miesiącach komentarze zamieniły się niemal w znęcanie się nad jedenastoletnim chłopcem. Gdy jeszcze miał siłę, chodził po pomoc do nauczycieli. Raz nawet poprosił o zmianę dormitorium, ponieważ jeden z chłopców noc w noc wrzucał mu do łóżka pająki. Całe szczęście profesor Snape ukarał niesfornego ucznia i przydzielił Draco do pokoju, który zajmował, między innymi, Blaise. Gdy dokuczanie nasiliło się jeszcze bardziej chłopak odpuścił. Nie miał siły już reagować. Sytuacja polepszyła się dopiero na trzecim roku, kiedy to rzucił urok na jakiegoś szóstoklasistę z Gryffindoru, który wypuścił na niego chochliki kornwalijskie. Malfoy zarobił sobie tym szlaban na półtora miesiąca, ale opłaciło się, ponieważ od tamtej chwili przynajmniej nikt nie odważył się zrobić mu fizycznej krzywdy.
Nadal, Hogwart wypadał całkiem nieźle na tle pustego, ciemnego domu. W szkole miał przynajmniej dwójkę przyjaciół, którzy byli zawsze pod ręką i bez względu na okoliczności byli w stanie mu pomóc. Lipiec i sierpień stały się znośniejsze dopiero od wakacji pomiędzy czwartym a piątym rokiem, kiedy Blaise postanowił wyprawić swoje piętnaste urodziny. Impreza udała się do tego stopnia, że chłopak powtarzał ją co tydzień, aż do końca wakacji, kiedy z podróży wróciła jego matka. Te kilkunastogodzinne przerwy od ponurego życia były prawdziwą ulgą. Draco szybko zauważył, że jego matka właściwie nie przejmuje się gdzie jest, dopóki zawiadamia ją o swojej nieobecności, toteż spędzał z przyjacielem prawie każdą wolną chwilę.
Popularność Blaise’a jednak trochę go przytłaczała. Gdy razem jechali do Londynu, co chwilę spotykali jakichś jego znajomych. Draco grzecznie witał się z nimi i siedział cicho, czekając aż zostaną sami. Poznał przez to co prawda ludzi, których sympatię zyskał i vice versa, ale były to, w jego przekonaniu, w większości nic nieznaczące znajomości.
Sprawa zupełnie inaczej wyglądała w wypadku Pansy. Dziewczyna nie była ani nielubiana, ani popularna. Była przedstawicielką klasy średniej w szkolnej hierarchii społecznej. Przebywanie w jej towarzystwie zawierało raczej jedzenie niewyobrażalnej ilości lodów, chodzenie do kina na dziwne, mugolskie komedie i spacerach po kościele świętego Jerzego, który znali już na pamięć. Pansy mieszkała z rodzicami w Trowbridge, stolicy hrabstwa Wiltshire. Dawną niewielką posiadłość na wsi sprzedali na rzecz kupna eleganckiej kamienicy w tej małej miejscowości. Zdecydowali się na przeprowadzkę, by sfinansować studia starszej siostrze dziewczyny, Anabelle, która postanowiła aplikować na architekturę na University of Bath, za namową swojego mugolskiego chłopaka.
Pansy niezbyt rozumiała decyzję siostry, ale z czasem ją zaakceptowała. Nie chciała niszczyć silnej więzi pomiędzy nimi. Często odwiedzała ją w sąsiednim mieście, a Draco jeździł razem z nią. Gdy tylko wychodzili ze stacji, jako pierwsze kierowali się do restauracji mieszczącej się na 4 North Parade Passage, gdzie zajmowali miejsca, najchętniej przy stoliku przy oknie, i zajadali się typowym regionalnym przysmakiem, czyli bułkami Sally Lunn. Draco zawsze brał bułkę z wołowiną i miodowo-musztardowym sosem, a Pansy z każdą wizytą zmieniała swoje dodatki. W końcu stwierdziła, że jej ulubionym jest krem cytrynowy i masło kawowo-orzechowe. Obowiązkowo, zamawiali również dzbanek czarnej herbaty.
W podróży nie rozmawiali. Dziewczyna korzystała z discmana, prezentu od siostry, i słuchała swoich ulubionych płyt. Chłopak natomiast czytał książki i obserwował zmieniający się krajobraz. Podczas tych obiadów sytuacja zmieniała się diametralnie. Potrafili omówić wszystkie tematy w ciągu kilkudziesięciu minut przy herbacie.
Pansy była kimś z kim Draco lubił przebywać. Zarówno ożywiona rozmowa jak i długie milczenie nie było dla nich krępujące. Czuli się tak dobrze w swoim towarzystwie jak tylko się da. Kiedyś podejrzewał, że przyjaciółka może żywić do niego jakieś głębsze uczucia, ale były to tylko przypuszczenia. Nie był do końca pewien czy to dobrze czy źle. Nie kochał jej, może jak siostrę, ale z drugiej strony wizja, że komuś mogłoby zależeć na nim w ten sposób była przyjemna. Nawet bardzo przyjemna. Jednak pozostawało mu zadowolić się bułkami, herbatą i częstymi wypadami do Bath.


Wiedział, że Harry lubi sowy. To na pewno. I Quidditcha, przecież jest szukającym Gryfonów. Ale prawda była taka, że nie znał zbyt dobrze swojego kuzyna. Nie spędzali ze sobą za dużo czasu i to nie tylko dlatego, że byli w innych domach. Draco zdawało się, że Potter zwyczajnie za nim nie przepada. W sumie, to nawet mu się nie dziwił. Nie był zbyt ciekawą osobą, a Harry był kimś w rodzaju odpowiednika Blaise’a Zabiniego w Gryffindorze. Malfoyowi w najlepszym wypadku przypadała rola Rona Weasleya. Nie była to zbyt pocieszająca wizja.
Ogółem do Weasleyów jako do rodziny nic nie miał, ale Ronald szczerze go denerwował. Był ucieleśnieniem stereotypowego Gryfona. Impulsywny, zadufany w sobie i uwielbiający się popisywać. Czasami zastanawiał się jak to się stało, że ktoś taki zadaje się z Harrym i Hermioną. Właśnie, Hermiona. Ona była już kompletnie inną historią. Wiecznie z nosem w książkach, najlepsza na roku, chyba ze wszystkiego z czego się da, a dodatkowo całkiem ładna. Niestety, skutecznie tłumiła swoją naturalną urodę brakiem poszanowania do makijażu. Przy swojej przyjaciółce, Ginny Weasley, wyglądała dość przeciętnie.
Otrząsnął się z myśli, gdy zorientował się, że stoi przed sklepem z miotłami już kilka dobrych minut. Spojrzał na wystawę. Kilka nowych modeli, ale nadal nie przewyższały jakością Błyskawicy, którą miał Potter. Wszedł do środka i rozejrzał się. Po chwili kupił profesjonalny zestaw do czyszczenia rączki i książkę „365 nowych taktyk Quidditcha, które powinien znać każdy kapitan!” autorstwa Rogera Moona.
Wychodząc, rozejrzał się po ulicy Pokątnej. W sklepie Freda i George’a Weasleyów jak zwykle był tłum ludzi, a okna kusiły kolorowymi przedmiotami ukrytymi w środku. Przez moment zastanawiał się czy nie wejść do środka i poprosić właścicieli o radę dotyczącą ewentualnego dopełnienia prezentu, ale szybko porzucił ten pomysł. Ostatecznie zdecydował, że dokupi do tego torbę czekoladowych żab i fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta.
Przed powrotem do domu, udał się jeszcze do punktu specjalizującego się w profesjonalnym, ozdobnym pakowaniu. Dowiedział się, że otrzyma rabat za zakup kartki urodzinowej, więc wybrał, jego zdaniem najbardziej odpowiednią. Była mała i brązowa, a tekstura papieru wyjątkowo przyjemna. Na jej środku widniał napis „Otwórz mnie!”. Po jej otwarciu, ze środka wylatywał mały, zaczarowany smok, który zionął ogniem. Po chwili z płomieni wyłaniały się litery, tworzące napis „Wszystkiego najlepszego!”, a następnie smok i litery zamieniały się w konfetti. Czarownica, która pakowała prezent, gwarantowała, że czar ten utrzyma się na zawsze, a solenizant będzie z chęcią powracał do kartki.
Powrócił do domu siecią Fiuu. Przed wyjściem z kominka, otrzepał się dokładnie, by nie zabrudzić domu popiołem. Szybkim krokiem przeszedł przez salon i z gracją wbiegł na schody. Nagle, za sobą usłyszał głos, który spowodował, że zatrzymał się na czwartym stopniu.
– Witaj, Draco.
Severus Snape stał na wysokości drzwi frontowych, przyglądając mu się uważnie. Jego czarna szata, jak zwykle, opadała gładko na posadzkę. W rękach trzymał kilka grubych ksiąg. Nie uśmiechał się, ale na jego twarzy nie był widoczny grymas, do którego przywykł przez ostatnie pięć lat w Hogwarcie.
– Wracasz z zakupów? – odezwał się ponownie, jakby siląc się na radośniejszy ton.
– Tak – odpowiedział szybko chłopak. – Kupowałem prezent urodzinowy dla Harry’ego. Przepraszam, panie profesorze, ale po co panu te książki?
– Twoja matka prosiła mnie, bym je przyniósł. Kilka tytułów prawniczych.
Malfoy przytaknął i bez słowa zaczął wchodzić na górę.
– Ach, Draco! – dodał nagle Snape, powodując, że chłopak ponownie spojrzał w jego stronę. – Nie mów do mnie „panie profesorze”. Przecież już nie jestem twoim nauczycielem.
Kompletnie o tym zapomniał. Wizja tego, że od września będzie miał innego opiekuna domu lekko go przerażała. Chyba do tego stopnia, że wypierał to ze świadomości. Mimo że Snape nie słynął ze swojej łagodności, ani nie wprowadzał rodzinnej atmosfery w Slytherinie, był jego największym obrońcą, by później stać się autorytetem. Podziwiał jego wybitne umiejętności w warzeniu eliksirów do tego stopnia, że chłopak sam postanowił nauczyć się tej trudnej umiejętności. Tak, Severus Snape był dla niego inspiracją, oparciem i może nawet kimś w rodzaju surowego, ale troskliwego ojca.


W końcu nadszedł trzydziesty pierwszy lipca. Draco obudził się około kwadrans po dziewiątej. Leżał w łóżku na wznak wpatrując się w szmaragdowy baldachim. Tak bardzo nie chciał wychodzić z pościeli, ale zegar w pokoju nieznośnie przypominał o upływie czasu swoim tykaniem. W końcu wstał po kilkunastu minutach, ścieląc za sobą łóżko. Rozłożył na nim grubą, zieloną narzutę i udał się do łazienki.
Po porannej toalecie i przebraniu się, zszedł na dół. Miał zamiar wejść do kuchni, zabrać przygotowaną dla niego tacę i zjeść w pokoju, jak robił zawsze. Jakież było jego zdziwienie, gdy zauważył, że stół w salonie był zapełniony jedzeniem, a na jego środku stał piękny bukiet świeżych peonii o bladoróżowych płatkach. Co więcej, pomieszczenie było jasne, pełne światła.
– Pozwoliłem sobie odsłonić okna.
Snape stanął przy schodach i założył ręce na piersiach.
– Wiem, że twoja matka tego nie lubi, ale żal byłoby zmarnować tak piękny dzień – powiedział.
Draco nie miał pojęcia jak zareagować. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jego dom wyglądał tak pięknie i przestronnie, a w powietrzu unosiła się woń kwiatów i pysznego jedzenia. Co więcej, co Severus Snape robił w ich domu o tak wczesnej porze?
– Jaką pijesz herbatę? – zapytał jego były nauczyciel, wyrywając go z zamyślenia.
– Zieloną. Gdzie moja matka? – Zszedł na doł i stanął obok mężczyzny. Byli prawie tego samego wzrostu.
– Narcyza powinna zaraz zejść.
Bez słowa zasiedli przy stole. Dosłownie kilka sekund później pojawił się przy nich Zgredek, domowy skrzat Malfoyów. Napełnił filiżanki herbatą: Draco zieloną, Severusa czarną. Potem szybko udał się do kuchni, by po chwili wrócić z wózkiem, na którym wiózł koszyk wypełniony świeżym pieczywem i półmisek ciepłej jajecznicy.
Chłopak podniósł głowę, gdy usłyszał delikatny stukot obcasów. To co zobaczył wprowadziło go w jeszcze większe osłupienie. Po schodach schodziła jego matka. Była ubrana w elegancką sukienkę w kolorze écru, z prostym dekoltem i krótkimi rękawami. Swoje blond włosy rozpuściła; opadały jej falami po ramionach. Uśmiechała się delikatnie. Draco dawno nie widział jej w tak dobrym humorze.
Gdy zbliżyła się do nich, rozpromieniła się jeszcze bardziej. Draco i Snape wstali, a Zgredek natychmiast odsunął jej krzesło, oczekując, że kobieta usiądzie. Ta jednak okrążyła stół i podeszła do syna. Ucałowała go w czoło, a następnie uścisnęła krótko.
– Dzień dobry, Draco – powiedziała tonem tak ciepłym, że Draco poczuł jak przyjemne uczucie matczynej miłości rozlewa się po jego ciele. – Witaj, Severusie. – dodała, gdy wszyscy usiedli.
Zgredek pracował w szalonym tempie. Jedną ręką nakładał jajecznicę, drugą fasolkę, jednocześnie pilnując, by nie zmieszały się ze sobą na talerzu. Gdy pani Malfoy poprosiła o filiżankę czarnej kawy, natychmiast wrócił do kuchni, by wrócić w ciągu kilku minut z gorącym napojem, pachnącym świeżo zmielonymi ziarnami. Filiżankę i spodek ułożył na stole i szybko wyciągnął rękę po cukierniczkę. Podał ją kobiecie, a ta powiedziała:
– Dziękuję, Zgredku.
Draco zadławił się herbatą. Odchrząknął kilka razy i gestem ręki uspokoił matkę oraz Snape’a, pokazując, że nic mu nie jest. Natychmiast chwycił za bułkę z sezamem i wgryzł się w nią, by uniknąć pytań z ich strony. Dyskretnie zerknął na skrzata. Stworzenie było podobnie wielkim szoku. Zgredek zebrał puste naczynia i odwiózł je do kuchni.
– A więc – zaczęła Narcyza Malfoy, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Dzisiaj są urodziny twojego dalekiego kuzyna. Mam nadzieję, że masz dla niego odpowiedni prezent?
– Tak, kupiłem kilka dni temu na Pokątnej… – odparł chłopak, ale szybko zmienił temat. – Mamo, czemu jemy śniadanie w salonie?
– Stwierdziłam, że przyda nam się mała zmiana – odpowiedziała z uśmiechem. – Poza tym, mamy co świętować. Prawda, Severusie?
Spojrzała na mężczyznę. Jej syn zrobił to samo i uniósł brew wysoko do góry.
– Co takiego? – powiedział, wciąż nie odrywając wzroku od Snape’a.
– Znaleźliśmy wczoraj niezbite dowody, że twój ojciec nie był zamieszany w planowany atak na Potterów!
Draco zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. To jedno zdanie zirytowało go do granic możliwości. Przez moment cieszył się, że jego matka powoli wraca do normalności, ale wszystko okazało się być tylko iluzją.
– Niby jakie? – prychnął.
– Był wtedy z wizytą u swojej matki. Minął rok od śmierci, twojego dziadka, więc…
– No to faktycznie macie niezbite dowody. Może jeszcze powołacie się na świadków, co? A nie, czekaj. Babka nie żyje od siedmiu lat! – warknął. – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że ojciec jest złym człowiekiem? Kiedy wreszcie odpuścisz?
– Nie mów tak do swojej matki, Draco – odparł zimno Snape.
– A ty jesteś kim dokładnie, żeby mówić jakim tonem mam się do niej odzywać? – Chłopak był wściekły. Widział, że mężczyzna ma zamiar coś powiedzieć, więc szybko kontynuował. – Nawet jeżeli nie brał udziału w przygotowaniach do ataku, to chciał, żeby się odbył. Zrozum to w końcu. Twój mąż, a mój ojciec, był wierny Riddle’owi do granic możliwości i żadne historyjki o braku jego powiązań ze Śmierciożercami mu nie pomogą.
– Draconie Lucjuszu Malfoy! – krzyknęła kobieta. – Jestem jego żoną i moim obowiązkiem jest wspierać go w trudnych chwilach. Popełnił wiele błędów w swojej młodości, ale nie widzę powodu dlaczego ma cierpieć z tego powodu do końca swojego życia. Dlaczego tego nie rozumiesz? To twój ojciec, do cholery!
Jego matka nigdy nie przeklinała, więc wiedział, że naprawdę wyprowadził ją z równowagi. Mimo to, powiedział tylko:
– Ja nie mam ojca.
Wstał od stołu, gwałtownie odsuwając krzesło w tył. Ruszył przed siebie, nie słuchając już matki, która krzyczała coś za nim. Prawie wpadł na Zgredka, który wiózł na kuchennym wózku tartę z owocami i kilkanaście babeczek, przyozdobionych kremem. Skrzat odsunął się szybko, przepuszczając go. Podniósł głowę i popatrzył na niego zdziwiony. Trwało to jednak tylko krótką chwilę, bo szybko powrócił do swoich zajęć.
Draco wpadł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami z całej siły. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Do oczu lały mu się łzy, ale za wszelką cenę nie chciał płakać. Siedząc tak pochylony, oddychał ciężko, starając się uspokoić.
Usłyszał, że ktoś puka. Drzwi otworzyły się natychmiast, bez uprzedniego zaproszenia do środka. Chłopak szybko wyprostował się, ale wyraz twarzy wciąż zdradzał jego samopoczucie. W progu pojawił się Severus Snape. Nie mówił nic, ale przyglądał mu się uważnie.
– Czemu tu przyszedłeś? – warknął Malfoy, nie siląc się na uprzejmości.
– Zobaczyć jak się czujesz.
– Nie potrzebuję twojej troski.
– Owszem, potrzebujesz – odparł Snape, siadając obok niego.
Nastała cisza.
– Musisz zrozumieć, Draco – zaczął w końcu mężczyzna. – że twojej matce zależy zarówno na tobie jak i na mężu. Jak byś się czuł, gdyby twoja ukochana osoba była w więzieniu? Nie walczyłbyś o nią?
– Gdyby byłaby złą osobą to nie wiem dlaczego miałbym walczyć – powiedział sucho.
Snape nie powiedział nic. Malfoy westchnął.
– Chodzi o to, że ona ma na tym punkcie obsesję. Nie jest w stanie zaakceptować, że on jest mordercą i zasługuje na karę. Z resztą, jak ona sobie wyobraża późniejsze życie? To już przecież nie jest ten sam człowiek. Nawet strażnicy mówią, że zaczyna wykazywać pierwsze objawy szaleństwa – dodał cicho.
– Wiem o tym.
Draco podniósł wzrok i spojrzał na Snape’a wzrokiem pełnym zdziwienia.
– Wiem o tym i rozumiem do czego dążysz. Według mnie lepiej, zarówno dla ciebie jak i dla Narcyzy, byłoby gdyby Lucjusz pozostał w Azkabanie. Mam nadzieję, że ona też kiedyś to zrozumie.
Mężczyzna wstał i ruszył w kierunku drzwi. Zanim jednak opuścił pokój, obrócił się i pełnym powagi głosem powiedział:
– Draco, chciałbym, żebyś wiedział, że spędziłem tu dziś noc.
Chłopak milczał.
– Jednak szanuję twoją matkę jako kobietę i wiem, że jest zamężna, nawet jeżeli jej partner nie jest obecnie na wolności. Nie będę narażał jej na niepotrzebne nieprzyjemności, wynikające z naszej znajomości. Jestem tylko przyjacielem rodziny. Rozumiesz?
Malfoy kiwnął głową.
– To dobrze. – Te dwa słowa zabrzmiały dosyć niezręcznie, więc Snape bez dalszych pożegnań po prostu wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

11 komentarzy:

  1. Opisy wyszły Ci świetnie. Czytając je wyobrażałam sobie to całe otoczenie. W ogóle nie przynudzają. Cieszę się, że postanowiłaś przedstawić Dracona jako normalnego nastolatka, bez manii dotyczącej czystości krwi. No bo ile można powielać ten sam temat. Bardzo podoba mi się również opis postaci. Poznałam przyjaciół Dracona z tej dobrej strony jako zwykłych nastolatków. Nie zabarwiłaś ich na typowych Ślizgonów z samymi negatywnymi cechami, co również mi się podoba. I to, że Draco ma uczucia. Nie jest zimnym draniem. Widać to przy rozmowie o Harrym i w stosunku do Pansy i Astorii- nie boi się przyznać, że ją lubi. I wykreowałaś go naprawdę dobrze. Nie jest w centrum świata, nie jest dupkiem. Podkreśliłaś, że porównują go do Zabiniego i momentami z niego szydzą. Zrobiłaś z niego człowieka. Po prostu. I ta wizja Dracona sprawia, że jest mi go szkoda. Że ma taki kontakt z matką, że jego ojciec jest, jaki jest, że nie ma osoby, która go kocha. Możesz mu przekazać, że ja go mogę pokochać :D
    Ale jak to Snape nie jest opiekunem Slytherinu :o Mam nadzieję, że przynajmniej będzie obecny w Hogwarcie.
    Ulala szczerze mówiąc fajnie byłoby, gdyby Severus związał się z Narcyzą. Na pewno traktowałby ją lepiej niż Lucjusz. A propos niego, mam nadzieję, że nie wyjdzie z Azkabanu.
    Mam nadzieję, że jednak Gryfoni na urodzinach Harrego nie będą źle go traktować. Chociaż coś mi się wydaje, że Ron może rzucać w stronę Dracona kąśliwe uwagi.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Co ile zamierzasz wstawiać? Plus mam nadzieję, że moje uwagi, a raczej pochlebstwa, cię nie nudzą. W sumie nie wiem, czemu się tak rozdrabniam w tym, co mi się podoba, bo wszystko jest świetne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Bardzo miło pisało mi się ten rozdział, dobrze wczuwam się w Draco. Obecnie piszę 4 stronę rozdziału o Fredzie - chcę zmieniać postać "przewodnią" z rozdziału na rozdział, oczywiście w końcu je dublując.
      Nie jestem w stanie powiedzieć Ci co ile planuję wstawiać rozdziały, ponieważ czeka mnie klasa maturalna w tym roku, ale tak miło mi pisać tę historię, że mam nadzieję, że przerwy będą dość krótkie. Druga sprawa, chcę, żeby rozdziały miały ponad 15 stron A4. Ten o Draco był najdłuższym jaki napisałam w życiu. Ten o Fredzie dopiero zaczynam.
      Co do samej fabuły, uwielbiam przyjaźń pomiędzy Draco a Pansy. Gdy teraz przeglądam ten tekst, dotarło do mnie, że jest to odbicie relacji z moim przyjacielem przy odwróceniu płci :D Lubię to zwykłe przebywanie w swoim towarzystwie.
      Jeżeli chodzi o Snape'a to początkowo nie miałam wobec niego żadnych planów poza byciem przyjacielem Narcyzy i Lily, ale kiedy przeczytałam ten rozdział po raz kolejny też zaświecił mi się pomysł połączenia go z Narcyzą. Ale tego jeszcze nie wiem, zobaczymy jak się to wszystko potoczy.
      Nie jest mi nudno czytać Twoje komentarze, bo lubię czytać opinie na temat własnych tekstów. A kto nie lubi czytać komplementów? :)

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń
    2. Ja tam uważam, że w tym opowiadaniu pasowaliby idealnie do siebie, bo jeżeli udałoby się nawet wyciągnąć Lucjusza z Azkabanu, to on wcale nie byłby dobrym mężem i ojcem. Tym bardziej, że strażnicy mówią, że ma objawy szaleństwa. Patrząc na historię Narcyzy i rozważając ją jako coś, co mogło się wydarzyć w prawdziwym świecie, nigdy bez pomocy czyjeś nie ruszy naprzód. A Severus jest idealnym kandydatem do osoby, która wyperswadowałaby jej pomysł uwolnienia go. Byłby wsparciem i przy nim mogłaby poczuć się znowu kobieca, kochana i szanowana. Dla Dracona to też nie byłby problem tym bardziej, że sam powiedział : "Tak, Severus Snape był dla niego inspiracją, oparciem i może nawet kimś w rodzaju surowego, ale troskliwego ojca." I był dla niego autorytetem. Takie jest moje zdanie. Nie wiem, czy jakoś inaczej można byłoby przedstawić Narcyzę jako późniejszą, szczęśliwą kobietę. Luźna sugestia. Oczywiście zrobisz, co uważasz.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Tak, Severus jest dobrym kandydatem zarówno dla Narcyzy jak i Draco, ale po prostu muszę zobaczyć jak potoczy mi się historia. Jest to wątek mocno poboczny, więc póki co nie skupiam na nim swojej uwagi.
      Ważniejsze jest dla mnie na chwilę obecną rozwiązanie sytuacji Hermiona/Fred, która pojawiła się już w prologu, ale zanim to zrobię, muszę przenieść Freda w końcu do Doliny Godryka, bo na chwilę obecną utknął gdzieś na drodze krajowej A361, którą jadą Weasleyowie. Utknął, bo przestałam pisać.

      Chyba czas spać. Weasley dojedzie z rodziną jutro rano. Nic mu się nie stanie jak przenocuje w starym Fordzie, prawda?

      Dobranoc,
      E.

      Usuń
    4. Haha oczywiście, że tak. Najważniejsze, żeby dojechał. Ja mam szczerą nadzieję, że głównym wątkiem oczywiście prędzej czy później będzie ten z Draco. Jako zwolenniczka parringu z nim, już nie będę pisała, którego, jeżeli ktoś czyta te nasze komentarze i nie chce spojlerów (może się nie domyśli xd). Mam nadzieję, że Fred będzie przejściowy, bo nie chcę, żeby Draco miał złamane serce. Nie tutaj, za bardzo go polubiłam :x :D
      Miłego dnia!

      Usuń
  2. Hej, "znam Cię"z Her Draco, które swoją drogą wyszło Ci naprawdę świetnie.Od razu jak zobaczyłam, że tworzysz coś nowego zajrzałam i się nie zawiodłam. Bardzo, bardzo oryginalny pomysł według mnie. Będę czekać niecierpliwie na kolejne rozdziały, gdyż zaintrygowałaś mnie i jestem ciekawa jak rozwinie się historia. Czy byłaby możliwość, abyś informowała mnie o rozdziałach? Jeśli nie, to rozumiem, regularnie będę sprawdzać.

    Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo, dużo weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Początkowo miała być to tylko miniaturka o urodzinach Harry'ego. Zaczęłam ją pisać we wrześniu, czyli prawie rok temu (jeju, naprawdę?). Jak rozkręciłam się do 7 strony to pomyślałam: Hmm, a co jakby spróbować na nowo?
      I póki co świetnie się bawię. Dawno tak się nie czułam pisząc cokolwiek, więc odbieram to jako dobry znak. Oddaję temu opowiadaniu wiele serca i cieszę się, że Wam się podoba.
      Co do informowania to nie ma problemu. Powinnaś dostawać i tak powiadomienia na Bloggerze, bo zapisałaś się do obserwatorów, ale jak najbardziej mogę pisać Ci informacje o nowych postach w komentarzach na Twoim blogu :)

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń
  3. Bardzo sie cieszę, że postanowiłaś powrócić do pisania. Lubię Twój styl, zarówno opisy jak i dialogi czyta sie naprawdę dobrze. A jak dochodzi do tego jeszcze fajny pomysł na fabułę to czegóż chcieć więcej? Jestem bardzo ciekawa dalszych rozdziałów i Twojego pomysłu na tę historię. Póki co mogę stwierdzić, że zapowiada się coś nowego i naprawdę interesującego :) czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! Weny!
    Pozdrawiam, s.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Rozdział drugi już napisany i sprawdzony przez betę, ale chcę jeszcze się wstrzymać z publikacją do czasu, kiedy będę miała więcej napisanej "trójki".

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń
  4. Dziwny ten Snape, nie wrzeszczy, nie rzuca morderczych spojrzeń? Pasuje do Narcyzy o wiele bardziej o Lucjusza, musi go bardzo kochać skoro tak walczy by został uniewinniony. Zastanawiam się jakim człowiekiem jest u ciebie Lucjusz i czy Narcyzie uda się go wydostać z Azkabanu.
    Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co sama nie mam pojęcia jak to z nimi będzie, skupiam się raczej na "młodym" pokoleniu, traktując ten wątek jako wątek poboczny.

      Snape nie jest takim zgnuśniałym draniem, bo nie przeżył tyle złego, co kanoniczna wersja. Lily przecież ma się u mnie całkiem dobrze :D

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis