poniedziałek, 28 sierpnia 2017

{2} Fred

Fred Weasley nie należał do osób zbyt cierpliwych. W szczególności, porównując go do jego brata. Wiele osób mówiło, że są identyczni, ale nic bardziej mylnego. Poza oczywistymi różnicami w wyglądzie (kształtem ust, sposobem czesania) ich charaktery również zawierały odmienne cechy. George był tym milszym z bliźniaków. Fred uchodził za pewniejszego siebie, przejmującego inicjatywę. Tamtego dnia, stojąc dwudziestą siódmą minutę pod ich wspólną łazienką, był również wściekły.
– Czy możesz wreszcie stamtąd wyjść?! – wrzasnął, waląc pięściami w drzwi.
Usłyszał groźny tupot ich matki w kuchni. Krzyknęła do niego coś w stylu „Ciszej, Fred! Jest ósma rano, a twój ojciec wrócił późno z pracy!”, ale zbytnio się tym nie przejął. Uderzał w drzwi aż do chwili, gdy się otworzyły.
– Proszę bardzo, wolne – powiedział George, wychodząc z łazienki. Przyjrzał się bratu, a na jego twarzy pojawił się głupi uśmieszek. – Co ci się tak spieszy, braciszku?
Chłopak burknął coś pod nosem, zamykając się w łazience. Usłyszał echo śmiechu brata w korytarzu. Szybko wziął prysznic i wykonał poranną toaletę. Mokre, rude włosy uczesał grzebieniem, a następnie roztrzepał delikatnie. Wszystko zajęło mu dwanaście minut.
– Da się? Da się! – powiedział, wciąż lekko zirytowany, wchodząc do pokoju.
Jakby tego było mało, zauważył, że George ubierał właśnie koszulę, którą cały poprzedni wieczór prasował, by była gotowa na urodziny Harry’ego.
– Czy ty zawsze mnie nienawidziłeś, czy zdecydowałeś o tym dopiero dzisiaj?
– Och, Freddie. Spokojnie. Zawsze możesz ubrać jakichś z moich t-shirtów. – Jego brat wyraźnie świetnie bawił się jego kosztem. – Albo sweter od mamy. Ten z wielkim „F” po środku.
– Dowiem się wreszcie o co ci chodzi? – zapytał, wyrywając mu koszulę i szybko zakładając ją na siebie.
George już miał mu odpowiedzieć, gdy do pokoju wpadł zasapany Ron, wciąż ubrany w swoją niebieską piżamę.
– Chłopaki, nie wiecie czasem, gdzie zostawiłem swój…– zaczął, ale bliźniacy mu przerwali.
– Na stole w kuchni – powiedzieli równocześnie.
– Dzięki.
Fred naciągnął na siebie spodnie i ubrał buty. Podszedł do lustra i przejrzał się w nim. Wyglądał całkiem nieźle, a nawet dobrze. Poprawił kołnierzyk koszuli, a następnie przeczesał włosy palcami. George przyglądał mu się z drugiego końca pokoju śmiejąc się cicho. Chłopak odszedł od lustra i zlustrował bliźniaka wzrokiem.
– Schodzisz ze mną czy zostajesz w swojej strefie śmiechu?
Chłopak uniósł ręce w geście poddania się i posłusznie ruszył za bratem, wciąż nieco chichocząc. Fred miał tego naprawdę powoli dość.
Gdy zeszli do kuchni, natknęli się na swoją mamę, która właśnie kończyła parzyć herbatę, jednocześnie doglądając jajecznicy z bekonem. Uśmiechnęła się do nich na powitanie, ale zmartwiła się nieco na widok młodszego z bliźniaków.
– Coś się stało? – zapytała, podając mu kubek herbaty.
– Zapytaj jego – mruknął, wskazując palcem na George’a, który nucąc pod nosem, smarował tost masłem.
Gdy poczuł na sobie świdrujący wzrok matki, powiedział spokojnym tonem:
– Tyle, że ja dzisiaj nic mu nie zrobiłem. Ba, nie zrobiłem nic nikomu. Jest dopiero początek dnia! Dajcie mi się rozkręcić.
Kobieta westchnęła ze zrezygnowaniem. Postanowiła nie drążyć tematu, bo wiedziała, że prędzej czy później sprawa sama się rozwiąże. Przywykła do takich sprzeczek o błahe sprawy. W domu Weasleyów były one na porządku dziennym. W końcu mieszkali w sześć osób, na litość boską.
Ciężka atmosfera w kuchni prysnęła, gdy wbiegła do niej Ginny. Była już ubrana i zrobiła też delikatny makijaż, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Przywitała się ze wszystkimi i ucałowała mamę w policzek, po czym usiadła przy stole. Chwyciła za kubek z herbatą, wzięła łyk i poczuła nieznośny brak cukru. Zamiast jednak skrzywić się na smak gorzkiej i mocnej herbaty, wzruszyła ramionami i poprosiła George’a, by podał jej cukierniczkę.
– Widzicie, Gins też ma dobry humor. Jej za to jakoś nikt nie ocenia.
– Tyle, że Gins – powiedziała, specjalnie akcentując przezwisko, które nie do końca przypadło jej do gustu. – ma powody do dobrego humoru. Jaki jest twój? – zapytała zaczepnie, a po chwili dodała. – Dostałam miejsce na ten kurs dziennikarski, mamo.
Całe pomieszczenie wypełnił pisk szczęścia pani Weasley. Podbiegła do córki i uściskała ją mocno, całując kilkukrotnie w czoło i policzki.
– Gratulacje, kochanie! Wiedziałam, że ci się uda! Kiedy się dowiedziałaś?
– Sowa przyszła wczoraj wieczorem, ale już spałaś, a ja nie chciałam cię budzić.
Fred uśmiechnął się delikatnie na widok szczęśliwej matki, ale gdy tylko kobieta odwróciła się tyłem do stołu, posłał siostrze pełne zdziwienia spojrzenie. Dziewczyna szybko pokręciła głową i bezgłośnie powiedziała „Później”.


– Kurs dziennikarski? Przecież ty nie znosisz pisać – wyszeptał Fred, kiedy wchodzili na górę po śniadaniu.
– Ale mama mnie zmusiła.
– Ciebie nie da się do niczego zmusić – stwierdził chłopak.
Ginny westchnęła.
– Chciałam się jej przypodobać, jasne? Harry planuje… O cześć, tato! – Podniosła głos i zaśmiała się nerwowo na widok ojca schodzącego z piętra niżej. Był wyraźnie zaspany i wciąż miał na sobie szlafrok. Dziewczyna oparła się o balustradę i uśmiechnęła się, tym razem już naturalniej. – Już wstałeś? 
– Ach, tak. Tak jakoś, wstałem… – powiedział i ziewnął głośno.
– Mama jest w kuchni – dodał szybko Fred, chcąc się pozbyć ojca jak najszybciej. – Nie myślała, że tak szybko się obudzisz, więc nie wołała cię na śniadanie.
Artur Weasley mruknął coś niewyraźnie i przeciągnął się, a następnie zszedł po schodach. Ginny wychyliła się, żeby zobaczyć, czy ojciec znajduje się w bezpiecznej odległości od nich. Pociągnęła brata za rękaw i weszli do pokoju bliźniaków.
George wylegiwał się już na swoim łóżku, przeglądając magazyn dla zaawansowanych twórców magicznych gadżetów. Fred przewrócił oczami; jego brat wciąż powracał do wywiadu, którego udzielili kilka tygodni wcześniej.
– O co chodzi? – powiedział w końcu, gdy Ginny zamknęła za nimi drzwi.
– Harry chce w nocy wymknąć się na plażę. Potrzebuje tych waszych zabezpieczeń, jak to wy tam nazwaliście…
– Pomocnego bliźniaka – wtrącił George i powrócił do lektury.
– Dokładnie, pomocnego bliźniaka. Zamkniemy się w pokojach, wy rzucicie kilka zaklęć i wyjdziemy.
Fred uniósł brew.
– Wiesz, nie testowaliśmy tego jeszcze w terenie…
– To teraz macie okazję. No proszę, co się w najgorszym wypadku stanie?
– Przyłapią nas – rzucił George.
– Właśnie. Nie powiecie mi raczej, że Lily Potter należy do najgroźniejszych osób jakie spotkaliście, prawda? Więc…?
Fred zaśmiał się i otworzył dolną szufladę komody, która stała za nim.
– Lepiej pożycz jakąś ogromną torbę od mamy, siostrzyczko. – W jego rękach połyskiwała duża butelka ognistej whisky.


Żeby dostać się do Doliny Godryka z Ottery St Mary trzeba było pokonać niemal całe hrabstwo Devon. Te dwa miasta południowej Anglii dzieliło prawie siedemdziesiąt mil. Mimo to, podróż nie trwała długo, bo zajmowała ledwo półtorej godziny. Nie było to straszne dla starego Forda pana Weasleya. Darzył samochód ogromnym szacunkiem i miłością, czego nie rozumiała jego żona. Jednak dopóki miała wygodny mugolski środek transportu, starała się tej czci nie komentować. Artur Weasley cieszył się z takiego obrotu spraw, ponieważ brak wnikliwej analizy Molly pozwalał mu na wprowadzanie nie do końca legalnych poprawek pojazdu. Model 105E w wersji dwudrzwiowej pozwalał na przewóz maksymalnie czterech osób i niewielkiej ilości bagażu. Dzięki niewielkim modyfikacjom, pan Weasley zdołał upychać do niego całą rodzinę i kilka ogromnych szkolnych kufrów.
Tym razem bagaży miało być mniej, ale wciąż była to wycieczka sześcioosobowa. Pani Weasley, Ginny i Ron siedzieli już w samochodzie, rozmawiając o nadchodzącym roku szkolnym, a bliźniacy i pan Weasley kończyli pakowanie samochodu.
– Tato, czyli nie będzie problemu, żebyśmy zostali u Potterów? – zapytał George nadzwyczajnie miłym tonem.
– Cóż to za pytanie? Jesteście dorośli – odpowiedział ojciec, upychając czarną torbę do bagażnika. Była przeraźliwie ciężka. – Co wyście tam spakowali?
– Chodziło nam bardziej o Rona i Ginny – dodał Fred, patrząc lekko zaniepokojony na bagaż. – Daj, ja to zrobię.
– Skoro zgodziliśmy się raz – zaczął, ocierając pot z czoła, gdy syn zajął się torbą – to nie widzę powodów, dlaczego mielibyśmy się zgadzać po raz drugi. – Posłał bliźniakom ciepły uśmiech. – Wsiadajcie.
Gdy drzwi samochodu od strony kierowcy zatrzasnęły się, George odetchnął z ulgą.
– Jak ty to…?
– Zaklęcie wyciszające. A teraz właź do środka, zanim zaczną coś podejrzewać.
Podróż była zdecydowanie mniej uciążliwa przez ilość miejsca w samochodzie, ale nadal nie była przyjemna, przynajmniej dla Freda. Uważał, że samochody są powolne, często zawodzą… Właściwie przegrywały z miotłami dokładnie pod każdym względem. Nie lubił ograniczeń, w przenośni i dosłownie. Niestety, żelazna sztaluga pojazdu była jak najbardziej realna.
Z Ottery St Mary wyjechali na drogę krajową A30 w kierunku Exter. Trzy mile za lotniskiem, na wysokości Monkerton, skręcili na autostradę M5, kierując się na północ. Przed Cullompton zjechali z autostrady na drogę A361, a nieco za South Molton wjechali na A399 która miała ich doprowadzić do końca trasy.
W końcu jego oczom ukazał się cel podróży. Dolina Godryka liczyła trochę ponad tysiąc mieszkańców i znajdowała się pomiędzy wsią Combe Martin nad Kanałem Bristolskim na wschodzie i nadmorskim kurortem Ilfracombe na zachodzie. Odległość do brzegu wynosiła niecałą milę, a do wzgórza Little Hangman szło się tylko półtorej mili. 
Fred nie przepadał za tym miejscem. To miasteczko było małe i odludne, a życie jego mieszkańców obracało się wokół coniedzielnych wizyt w kościele i czwartkowego targu w sąsiedniej miejscowości. Ludzie byli tu mili i uprzejmi oraz nadzwyczaj gościnni. Potterowie pasowali do tego opisu, choć Fred nadal nie był w stanie zrozumieć, dlaczego zdecydowali się na życie w tak małej wsi.
Lily Potter wydawała się zadowolona z takiego trybu życia. Tak jak jego matka, Molly Weasley, czuła się dobrze w roli pani domu. Od rutyny odciągała ją praca rysownika, a także niezliczona ilość hobby. Chłopak miał wrażenie, że każdą ich wizytą kobieta zmienia swoje pasje. James był kompletnie inny, z charakteru bardzo podobny do Freda. Był bardzo towarzyski, otwarty i pewny siebie, co ułatwiało mu pracę dziennikarza dla Proroka Niedzielnego. Niemal codziennie był w Londynie, często pracując w biurze do późnych godzin. To wszystko zmieniało się jednak wraz z wakacjami. Jedno było pewne, państwo Potter kochali swojego syna nad życie, dlatego też starali się z nim spędzać jak najwięcej czasu przez te dwa pełne miesiące w roku, kiedy był w domu.
Rodzice Harry’ego byli naprawdę w porządku. Wychowywali go według własnych zasad, uczestniczyli w jego życiu, a jednocześnie nie ograniczali jego wolności. Harry zawsze miał to czego chciał, nie było dla niego rzeczy niemożliwych, a rodzice nie porównywali go do nikogo, ciesząc się z tego jaki jest. Fred dobrze wiedział, że to nie tylko duża zaleta bycia jedynakiem, ale również kwestia pokaźnego majątku, który odziedziczyli po dziadkach chłopaka, Fleamoncie i Eufemii Potterach.
Weasleyowie nigdy nie mieli takich środków. Sytuacja zaczęła się nieco zmieniać, gdy poza Billem, Fred i George również zaczęli pomagać rodzicom. Sklep rozwijał się w zawrotnym tempie, czego bracia kompletnie się nie spodziewali, ale zdecydowanie przyjmowali tę niespodziankę z radością. Co prawda, od czasu do czasu Fred miał ochotę przypomnieć matce jak bardzo przeciwna była ich wynalazkom, ale za bardzo ją kochał, by zranić ją w tak głupi sposób. W tych chwilach złości po prostu musiał ugryźć się w język.
Samochód wjechał na plac imienia Godryka Gryffindora, na którego środku stał ogromny pomnik z brązu przedstawiający mężczyznę w długiej szacie, trzymającego miecz. U jego stóp stała tabliczka, na której widniał napis „Tu urodził się Godryk Gryffindor, jeden z czterech założycieli Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie”. Oczywiście, gdyby jakikolwiek mugol starałby się ją przeczytać, dostrzegłby jedynie „Tu urodził się Godryk Gryffindor, legendarny rycerz i doradca Wilhelma I Zdobywcy”. Kilkanaście metrów dalej wznosił się niewielki kościół w stylu normandzkim, przyozdobiony piętnastowieczną wieżą. Z ulicy Castle Hill skręcili w Barton Lane. Jechali tak kilka minut, aż skręcili w prawo na żwirową drogę prowadzącą do posesji. Dom Potterów ukazał się im w pełnej okazałości.
Pan Weasley zatrzymał się na poboczu i wyłączył silnik. Cała rodzina zaczęła wysiadać. Fred zauważył jak w oknie przez moment pojawiła się rozpromieniona twarz Harry’ego. Kilka chwil później chłopak biegł już w ich stronę. On i Ron wpadli sobie w objęcia. Potem uścisnął go George, a Fred poklepał go po plecach, uśmiechając się. Chłopak parsknął śmiechem na widok swojej mamy duszącej biednego Harry’ego, a nieśmiałą Ginny skwitował delikatnym uśmiechem. Po krótkiej wymianie zdań i wręczeniu pierwszego prezentu, solenizant zaprowadził ich do ogrodu.
Na środku stała Lily Potter i wymachiwała różdżką, rozstawiając drewnianą altankę. Gdy tylko zauważyła gości szybko przerwała swoje zajęcia i przywitała ich ciepło. Pani Weasley, jak zwykle nie zważając na odpowiedź, rzuciła się do pomocy. Harry zaprosił ich do stołu. Kiedy usiedli Fred szturchnął go w ramię i zapytał:
–  Gdzie Hermiona? Myślałem, że już jest.
– Miała być wczoraj, ale nie wyrobiła się z lotniska. Powinna być za jakieś pół godziny, tata już po nią wyjechał.
Chłopak kiwnął głową. Na stole przed nimi pojawił się obrus i świeża lemoniada. Sięgnął po dzbanek i jedną ze szklanek. Napełnił ją, pozwalając by do środka wleciał listek mięty i kilka kostek lodu. Wokół siebie słyszał rozmowy, ale nie skupiał się na ich treści. Wpatrywał się w miętę dryfującą powolnie po powierzchni lemoniady.
– Prawda, Freddie? – Głos George’a wybił go z zamyślenia.
Chłopak spojrzał nieprzytomnie na brata i postarał się przywołać kontekst wypowiedzi, który ukrył się gdzieś w jego podświadomości. Zauważył przed sobą Syriusza i zrozumiał, że pytanie musiało dotyczyć ich sklepu.
– Tak, tak. Radzimy sobie.
Ron zaśmiał się głupkowato, więc Fred natychmiast zgromił go wzrokiem. Zobaczył, jak brat nachyla się do przyjaciela i zaczyna coś szeptać. Wściekł się, bo wiedział, że rzucił jakiś komentarz na jego temat. Wywrócił oczami i napił się lemoniady. Z kuchni wyszły właśnie jego mama i pani Potter. Obie niosły niewyobrażalną ilość jedzenia.
– Jesteś zdecydowanie za bardzo przepracowana! Powinnaś odpocząć, moja droga!
– Bez przesady, Molly. Wiesz, że teraz i tak mam mniej zleceń niż w ciągu roku. Ostatnio trafiła mi się książka z opowiadaniami dla dzieci i to wszystko. Poza tym, uwielbiam swoją pracę. – Pani Potter położyła na stół tacę z przekąskami. Zajęła miejsce obok Syriusza. – Ciężko teraz o książki, do których potrzebne są ilustracje. Ludzie chyba zaczynają wytwarzać wyobraźnię – roześmiała się. – Natomiast Harry… Harry zdecydowanie ma wyobraźnię. Wymarzył sobie, że będzie aurorem!
– Aurorem? – Fred wyczuł podziw w głosie ojca.
– Mamo! – Harry zrobił się czerwony jak burak.
– Nie, nie, Harry, nie ma się czego wstydzić! To naprawdę imponujące, że w tak młodym wieku wiesz co chcesz robić w przyszłości. To taki odpowiedzialny zawód.
– Ale jaki niebezpieczny! – Ten komentarz mamy wcale nie zdziwił Freda. – Wiedziałam, że kurs z Alastorem Moodym to zły pomysł! Całe szczęście, Ron chce zostać sportowcem. – Chłopak zauważył jak jego młodszy brat zastanawia się czy odebrać to jako coś pozytywnego czy wręcz przeciwnie.
– A ty, Ginny? Masz już jakieś plany? – wtrącił się Syriusz.
Siostra wyglądała jakby nie wiedziała co ma powiedzieć. Oderwała wzrok od szklanki i zerkając niepewnie na mamę zaczęła:
– Ja? Ja jeszcze nie…
Z opresji wyrwała ją wypowiedź samej Molly Weasley:
– Och, zapisałam Ginewrę na wspaniały kurs dla młodzieży w Proroku Codziennym. – Ginny skrzywiła się na dźwięk swojego pełnego imienia. – Przez tydzień będzie mogła poczuć się jak prawdziwa dziennikarka! – Dziewczyna wywróciła oczami, tak by zauważył to tylko Fred. Chłopak uśmiechnął się do niej, a ona szybko odwzajemniła gest.
– Słyszałam od Narcyzy, że taki kurs otwiera w przyszłości wiele drzwi – powiedziała pani Potter delikatnie, jakby chcąc oderwać Molly od dalszego męczenia Ginny. Fred pomyślał, że ma naprawdę niesamowite wyczucie.
– Swoją drogą, jak się trzyma? – Syriusz odezwał się ponownie. Był jakby poważniejszy.
– Tak dobrze, jak tylko można, zważywszy na niekończący się proces jej męża. Severus ją wspiera. Przynajmniej nie jest sama. Nie rozmawiałeś z nią ostatnio?
– Odkąd Snape stał się gościem numer jeden, raczej unikam mojej drogiej kuzynki – powiedział z przekąsem.
– Więc pewnie się ucieszysz, że zaprosiłam ich do nas na dzisiejszy obiad.
Fred uniósł wysoko brwi. Ostatnią osobą, której spodziewał się na tym spotkaniu był ich były nauczyciel eliksirów.
– Zrobiłaś co?! – Harry i Syriusz chyba też byli zaskoczeni takim obrotem spraw.
– Zaprosiłam Draco, Narcyzę i Severusa na urodziny. Wczoraj dostałam potwierdzenie, że przyjadą.
– Lily, na brodę Merlina!
– Mamo! Zaprosiłaś Snape’a?!
Harry jęknął głośno, ale nie na tyle, by każdy nie podskoczył na nagły i przepełniony radością pisk Ginny.
– To Hermiona! Hermiona przyjechała!
Faktycznie, przed domem słychać było dźwięk silnika samochodu. Dziewczyna natychmiast zerwała się z krzesła i pobiegła przed siebie, a za nią ruszyli Ron i Harry. Wszystko działo się tak szybko, że Fred nawet nie zauważył, kiedy stał na równych nogach i patrzył ze zdziwieniem na rozbawionego George’a. Szybko wymyślił wymówkę i zapytał:
– Proszę pani, gdzie jest łazienka?
– Na końcu korytarza i w lewo.
Odchodząc, słyszał jak jego brat śmieje się cicho. Szybkim krokiem wszedł do domu, ale zamiast iść do łazienki przeszedł do salonu i stanął niedaleko okna. Srebrny mercedes zapakował na podjeździe. Z samochodu wysiadł James Potter i natychmiast poszedł zamknąć bramę wjazdową, a następnie wyciągnął kufer z bagażnika. Drzwi pojazdu otworzyły się ponownie, a z jego środka wysiadła Hermiona. Uśmiechała się szeroko. Włosy związane miała w warkocz, pozwalając jedynie pojedynczym kosmykom pozostać na zewnątrz. Była bardzo opalona, przez co wyglądała naprawdę ślicznie w swojej koszulce w paski i jeansowych ogrodniczkach. W jej oczach zauważył iskierki radości. Przytuliła przyjaciół. Trwali w uścisku dłuższą chwilę. W końcu Harry wyjął z tylnego siedzenia wiklinową klatkę, w której siedział rudy kot dziewczyny. Hermiona szybko rzuciła okiem, czy niczego nie zostawiła w samochodzie. Zaczęła rozmawiać z przyjaciółmi, śmiejąc się co chwilę. Przeszli kilka kroków w stronę ogrodu i zniknęli Fredowi z pola widzenia.
Chłopak oparł się o ścianę i uśmiechnął się delikatnie. Nie spodziewał się, że jej widok zadziała na niego w taki sposób. Owszem, wiedział, że to co czuł do Hermiony nie mogło po prostu zniknąć w przeciągu miesiąca, ale jego własna reakcja zaskoczyła go. Uwielbiał jej roześmiane, brązowe oczy.
– Fred? Czemu stoisz tu sam? – zapytał James Potter, stojąc w przedpokoju z kufrem w jednej ręce i kluczami w drugiej. – Chcesz czegoś do picia?
– Nie, dziękuję, proszę pana. Właśnie wracałem z łazienki – skłamał.
Unikając dalszej rozmowy po prostu wyszedł z domu. Przechodząc przez taras, zobaczył jak Hermiona opowiada jakąś historię, prawdopodobnie z wakacji, żywo gestykulując. Gdy był już wystarczająco blisko, by słyszeć treść rozmowy, wcale nie zdziwił się na kąśliwy komentarz Rona dotyczący znajomości dziewczyny i Wiktora Kruma. Jego brat nie należał raczej do zbyt wrażliwych osób, więc tego typu uwagi były jak najbardziej w jego stylu, zwłaszcza, że nie znosił Bułgara. Po chwili zastanowienia jednak Fred przyznał, że sam zareagowałby w podobny sposób, choć z kompletnie innych pobudek.
– Mamo, musimy kiedyś tam pojechać! – Ginny przypominała w tamtym momencie szczeniaka błagającego o spacer.
– Wiesz, skarbie… – zaczęła Molly Weasley.
Chłopak zauważył swoją okazję na włączenie się do rozmowy. Nie czekając na kolejne słowa matki, wtrącił się:
– Jak tak dalej będzie szło na Pokątnej, to nie ma sprawy, siostra. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz, mamo. – Fred patrzył cały czas na Hermionę, która podniosła wzrok na dźwięk jego głosu. Uśmiechnął się do niej szeroko. – Cześć, Hermiono. 
Nachylił się i ucałował ją w policzek. Miał wrażenie, że dziewczyna zarumieniła się delikatnie i unikała jego spojrzenia. Pomyślał, że to dobry znak, że poczuła się onieśmielona jego bezpośredniością.
– Cześć, Fred.
Dziewczyna zerknęła na niego, ale rumieniec i zakłopotanie wciąż nie znikało z jej twarzy. Z domu wyszedł pan Potter i podszedł do altanki. Przytulił żonę i zapytał:
– O której będą tu Malfoyowie?
– Umówiłam się z nimi dopiero na za godzinę.
Po tych słowach matki Harry wstał z krzesła.
– To może my pójdziemy do mnie, a jak przyjadą to nas zawołacie?
– Świetny pomysł, Harry! To ja pójdę po wino! – Syriusz zabrzmiał, jakby chciał wypowiedzieć te słowa już dawno temu.
Ginny i Hermiona skwitowały to cichym śmiechem. Chłopak zaprowadził ich do domu, gdzie weszli po schodach na drugie piętro. Pokój Harry’ego znajdował się zaraz naprzeciwko nich. Fred pomyślał, że musiał w nim niedawno sprzątać. Na podłodze zauważył kilka kartek z notatkami i wycinki z Proroka Codziennego. Nad łóżkiem wisiały poprzyklejane do ściany karty z czekoladowych żab; to była naprawdę imponująca kolekcja.
Hedwiga zahuczała na ich widok. Jak zwykle siedziała na żerdzi w ogromnej klatce pod oknem, na lewo od biurka. Sowa wyglądała na zniecierpliwioną, o ile można tak powiedzieć o sowie.
– Już cię wypuszczę – powiedział Harry i wypuścił ptaka na zewnątrz. Hedwiga poleciała na łowy. – Przepraszam za bałagan, tak jakoś wyszło.
Fred zmarszczył brwi ze zdziwienia i ponownie rzucił okiem na pokój. Poza kilkoma papierkami po cukierkach, które leżały na biurku nie znalazł żadnych rzeczy, które mogłyby wskazywać na bałagan.
Hermiona i Ginny usiadły na łóżku, Ron zajął obrotowe krzesło, a Harry oparł się o biurko. Bliźniacy zaczęli myszkować po pokoju. George zauważył niewielką figurkę rogogona węgierskiego, która spacerowała po półce z książkami z poprzedniej klasy. Harry musiał kupić ją prawie dwa lata wcześniej, na czwartym roku, kiedy w Hogwarcie odbywał się Turniej Trójmagiczny. Podczas pierwszego zadania uczestnicy mieli zmierzyć się ze smokiem. McGonnagal wpadła wtedy na pomysł, by zainteresowanie Turniejem przekształcić również w pomoc charytatywną. Organizatorzy przystali na tę propozycję. Przez cały rok szkolny sprzedawano miniaturki smoków za cenę jednego galeona. Połowa tej kwoty była przeznaczana na organizacje badające te zwierzęta. W Hogwarcie przyjęło się również założenie, że w zależności od zakupionego gatunku ukazywano swoje poparcie dla danego uczestnika. Rogogon, którego kupił Harry, był odpowiednikiem Wiktora Kruma, późniejszego zwycięzcy Turnieju.
Po prawej stronie drzwi wisiał plakat przedstawiający pałkarza z irlandzkiej drużyny Quidditcha, Nietoperzy z Ballycastle. Finbar Quigley z gracją unosił się na swojej miotle nad stadionem, uśmiechając się i machając do kibiców od czasu do czasu.
– Nowy plakat? – zapytała Ginny.
– Tak, zawiesiłem go kilka dni temu. Kibicujesz im?
– Wolę Harpie.
Harry uśmiechnął się. George w końcu postanowił odwrócić się od półki, na której leżała figurka smoka i powiedział:
– Jesteście przygotowani na ostatni rok wolności w Hogwarcie?
– Ostatni rok wolności?
– Teraz będzie tylko gorzej. SUMy to pestka. Od OWTMów można umrzeć.
– Powiedzieli ci, którzy faktycznie je zdali – powiedziała z przekąsem Hermiona.
– Proszę cię, Hogwart nie był dla nas. I nie widzę, żebyśmy na tym jakoś specjalnie źle wyszli – odpowiedział szybko George.
– Dostaliście już wyniki? – zapytał Fred. 
– Dziewięć wybitnych – pochwaliła się Hermiona i znów uśmiechnęła się pięknie.
– I jeden powyżej oczekiwań. Przyznaj się z czego.
Dziewczyna skrzywiła się, a Fred popatrzył na brata niemal karcąco.
– Z obrony przed czarną magią – mruknęła.
– A Harry ma z tego wybitny! – dodał szybko Ron.
– ŻEBYŚMY ZARAZ NIE PRZEGLĄDALI TWOICH WYNIKÓW, RONALDZIE!
Fred nie chciał tego przyznać, ale Hermiona nie traciła na uroku, kiedy była wściekła. Zdenerwowanie dodawało jej tej iskry niebezpieczeństwa, którą uwielbiał, a ona z kolei skrycie trzymała w sobie. Dziewczyna szybko wstała z łóżka, ale Ginny chwyciła ją za rękę i ściągnęła z powrotem w dół.
 – Uspokójcie się. Oboje – Harry wyglądał na nieco zdenerwowanego. Nie lubił, kiedy pomiędzy tą dwójką dochodziło do spięć. Niestety, działo się to zbyt często. Każdy mógł to potwierdzić. – Nie kłóćcie się przynajmniej w moje urodziny.
 – Skoro już jesteśmy przy tym temacie… Wszystkiego najlepszego, ale prezent ode mnie i Freda dostaniesz dopiero wieczorem, bo nie wiem czy twoi albo nasi rodzice ucieszyliby się z jego zawartości. – George puścił mu oczko.
 Ron uśmiechnął się pod nosem, a Hermiona uniosła brew. Fred zaklął w duchu widząc jej reakcję. George sprawił, że ich niewinny prezent zabrzmiał jak coś co najmniej nieprzyzwoitego.
 – Za to z moim prezentem nie musisz czekać – Ginny po raz kolejny uratowała go, odwracając uwagę wszystkich od wcześniejszej wypowiedzi jego brata bliźniaka.
 Harry natychmiast się obrócił i chwycił paczuszkę leżącą na biurku. Rozerwał papier. Ze środka wyjął fasolki wszystkich smaków i małą kopertę. Otworzył ją.
 – Bilet na mecz! Dzięki, Ginny!
 – Ron i ja też idziemy. Nie przegapiłabym otwarcia sezonu ani meczu Harpi z Holyhead – dodała z uśmiechem.
 Harry zamyślił się, nie odrywając wzroku od dziewczyny. Dopiero chrząknięcie Hermiony sprowadziło go na ziemię.
 – Harry, mogę na słówko?
 Wyszli na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
– No, no siostra… Czyżbyś leciała na Harry’ego? – zachichotał George.
– Oj, zamknij się – odpyskowała natychmiast Ginny. – Może lepiej pogadajmy o Fredzie, hm?
– O mnie? – zdziwił się chłopak. – Dlaczego o mnie?
– Proszę cię. – Dziewczyna wzniosła oczy ku niebu. – Ślinisz się do Hermiony jakby była ciastem dyniowym.
– Ja… To nieprawda! – powiedział Fred, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.
– Serio, stary. Tylko Harry tego nie wie – mruknął Ron. – Znaczy nie wiedział do momentu, kiedy powiedziałem mu o tym przy stole w ogrodzie.
– Dzięki, Ron. – Fred uśmiechnął się do niego jadowicie.
– Poważnie, braciszku. Albo zaczniesz coś robić w tym kierunku, albo przynajmniej nie bądź aż taki…
– Tragicznie oczywisty? – dokończyła Ginny.
– Miałem powiedzieć niedyskretny, ale to też jest dobre, Gins.
Zanim Fred zdążył się zdenerwować, że jego rodzeństwo tak szybko odczytało jego uczucia i zanim Ginny rzuciła się na George’a za nazwanie jej tym idiotycznym przezwiskiem, usłyszeli trzask przed domem. Ron spojrzał na zegar wiszący nad drzwiami.
– Słyszałem o eleganckim spóźnieniu, a nie o eleganckim przyjściu czterdzieści minut przed czasem, ale kto ich tam wie.
Ginny wyjrzała przez okno.
– Ta, to Malfoyowie. Niestety, Snape też przyszedł.
Fred również podszedł do parapetu. Delikatnie odsłonił firankę. Na podjeździe, niedaleko samochodu rodziców, stali Narcyza i Draco Malfoyowie i ich były nauczyciel eliksirów, Severus Snape. Pani Malfoy ubrała się nieco przesadnie do okazji. Miała na sobie długą aż do ziemi sukienkę w beżowym kolorze z bufiastymi krótkimi rękawami. Długie blond włosy spięła w ciasny koczek. Draco, całe szczęście, nie wyglądał jakby urwał się z opery; ciemne jeansy i szara koszulka sprawiały, że przypominał normalnego nastolatka. Snape, jak to Snape, paradował w swojej czarnej szacie. Kiedy chodzili do Hogwartu, Fred często zastanawiał się czy nauczyciel ma kilka takich samych strojów, czy przez cały czas chodzi w tym samym ubraniu. Zagadki nigdy nie udało mu się rozwiązać.
Przed dom wyszli państwo Potterowie. Lily otworzyła bramkę i niemal natychmiast uściskała Narcyzę. Pani Malfoy była dość zdziwiona taką bezpośredniością, ale zanim zdążyła w jaki sposób zareagować, kobieta ściskała dłoń Draco. Na końcu wpadła w objęcia Snape’a i, ku zdziwieniu Freda, trwała tak dobrą chwilę. James powitał gości z większym dystansem, racząc Snape’a jedynie krótkim skinieniem głowy.
– Przynajmniej James też nie lubi tego nietoperza – zachichotała Ginny.
Drzwi do pokoju otworzyły się. Harry poprosił, żeby zeszli na dół przywitać resztę gości. Na jego twarzy gościł lekki grymas, choć za wszelką cenę starał się go ukryć. Fred nie poświęcił mu jednak za wiele uwagi, dyskretnie obserwując Hermionę, która schodziła po schodach, trzymając Ginny pod rękę.
Ponownie przeszli do ogrodu, gdzie Molly Weasley i Syriusz śmiali się głośno. Chłopak zerknął na butelkę wina. Była prawie pusta. Uśmiechnął się pod nosem. Zza wierzby wyłonili się Malfoyowie, Snape, James i Lily. Harry podszedł do nich szybko, przywitał się, a następnie odebrał prezenty z najlepszymi życzeniami z okazji urodzin. Zaprowadził gości do stołu. Narcyza zajęła miejsce obok Syriusza, wcześniej witając się z nim krótkim uściskiem. Severus usiadł pomiędzy panem Weasley a Lily Potter, starając się zachować największy dystans pomiędzy sobą a Jamesem. Draco oparł się o drewnianą kolumnę altanki, zakładając ręce na piersiach.
– Siadaj! – powiedziała Hermiona, wskazując wolne miejsce obok siebie.
Chłopak podszedł wolno do krzesła i zajął je. Nie odezwał się ani słowem.
– Jak mijają wakacje, Draco? – zapytała Ginny.
– Nic specjalnego się nie dzieje – odezwał się w końcu chłopak. – Dużo czasu siedziałem u Blaise’a i Pansy. A jak u was?
– Dużo pracy w sklepie – odpowiedział Fred. – Hermiona opowiadała nam chwilę temu o swoich wakacjach w Bułgarii.
– Bułgarii? – Draco z zainteresowaniem odwrócił się do dziewczyny. – Gdzie byłaś?
– W Sofii i w Płodiw.
– Sofia to wspaniałe miejsce. Byliśmy tam kiedyś z matką w teatrze.
Zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, Syriusz wstał i uniósł swój kieliszek z winem ku górze. Stuknął w niego kilkakrotnie widelcem, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
– Wiem, że nie lubisz moich przemówień, Harry. – Chłopak uśmiechnął się na te słowa. – Niestety, tak się złożyło, że są twoje urodziny i banda starych dziadów musi trochę posmęcić.
– Ciesz się, że nie chce śpiewać ci „Sto lat”! – wtrącił James, śmiejąc się.
– Dziękuję za pomysł, Rogaczu. Ale wracając do tego co chciałem powiedzieć… Na mugolskie prawo jazdy musisz jeszcze trochę poczekać, więc pomyśleliśmy, że sprezentujemy ci coś innego. Lily, czyń honory.
Kobieta machnęła różdżką, a Fred aż zaniemówił z wrażenia. Na stole pojawił się ogromny, dwupiętrowy tort biszkoptowy oblany polewą czekoladową. Na szczycie był przyozdobiony mozaiką z złotych i czerwonych kafelków zrobionych z masy cukrowej. W tort wbitych było szesnaście świeczek, a pomiędzy nimi przechadzał się zaczarowany lew wielkości kciuka. Pierwszy raz widział coś tak wspaniałego.
Harry również wyglądał na zachwyconego. Uśmiechnął się szeroko do rodziców i zdmuchnął świeczki za jednym razem. Lew zaryczał głośno, a goście zaczęli klaskach. Lily podeszła i uściskała syna jeszcze raz życząc mu wszystkiego najlepszego. Fred zauważył jak James przywołał różdżką ogromny, podłużny prezent. Razem z Syriuszem podeszli do Harry’ego i wręczyli mu paczkę. Chłopak przeczytał karteczkę przyczepioną do kokardy:
– Panowie Lunatyk, Łapa i Rogacz, wraz z panią Lily Potter, uroczyście przysięgają, że knują coś niedobrego.
– No dalej. Rozpakuj – zachęciła go Lily.
Nie trzeba było mu mówić więcej. Kokarda i papier ozdobny znalazły się na trawniku, a oczom chłopaka ukazała się błyszcząca nowością miotła wyścigowa.
– Błyskawica?! – Harry wrzasnął ze szczęścia, a następnie rzucił się rodzicom na szyje, dziękując chyba z kilkadziesiąt razy.
Wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem. Fred widział, jak Ron patrzy na miotłę z podziwem. Nie dziwił mu się, on sam zabiłby za możliwość latania na takim cacku. Błyskawicami mogła się pochwalić między innymi krajowa reprezentacja Wielkiej Brytanii. Nie było lepszych mioteł do Quidditcha.
– Remus przeprasza, że nie był w stanie przyjechać, ale sam rozumiesz… – zaczął Syriusz, po czym dodał ciszej. – Pełnia.
Harry kiwnął głową.
– Dawaj, Harry! Przetestuj ją! – krzyknął George.
Chłopak natychmiast wsiadł na miotłę i, mimo próśb mamy, by najpierw zjedli tort, odbił się od podłoża i w zawrotnym tempie poszybował w górę. Fred musiał przyznać, że był urodzonym szukającym. Miał to w genach, po ojcu. Gryfoni tylko dwa razy cieszyli się tak wspaniałymi wynikami w Quidditchu i było to za kadencji właśnie obu z Potterów.
Nagle, Harry zapikował w dół. Tuż przed samą ziemią wyrównał lot. Przeleciał niebezpiecznie blisko altanki i wyciągnął rękę. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, na miotle razem z nim siedziała Ginny. Dziewczyna pisnęła, gdy ponownie wzbili się w powietrze, ale szybko ten pisk zastąpiła śmiechem i radosnymi krzykami.
Pani Weasley złapała się za głowę, ze strachem obserwując co Harry wyprawia na miotle. Kiedy w końcu wylądowali, przerażona kobieta podbiegła do córki i upewniła się, że nic jej nie jest. Ginny skwitowała to jedynie głośnym śmiechem.


Fred nie pamiętał, kiedy ostatnim razem pomyślał, że już nigdy nie wstanie z krzesła. Jak szybko się przekonał, nie tylko tort był arcydziełem pani Potter. Kobieta przygotowała jeszcze ogromne pieczone jagnię w sosie miętowym z grillowanymi warzywami, ciasto malinowe i cudownie kremowy budyń o smaku toffi. Z piętnastej zrobiła się osiemnasta, więc Harry zaprosił ich do pokoju, zostawiając dorosłych w ogrodzie z kilkoma butelkami wina.
Gdy zamknął za sobą drzwi do pokoju, powiedział:
– W końcu! Mam nadzieję, że jesteście przygotowani na dzisiaj.
– Jak cholera! – przytaknęła Ginny, siadając na łóżku.
– Przygotowani na co? – zapytał zdziwiony Draco.
Harry złapał się za głowę.
– Faktycznie, nic ci nie mówiłem…
– Wymykamy się w nocy na plażę. Będzie ognisko i…
– Alkohol! – dodał nieco zbyt radośnie George.
– Braciszku, przez ciebie wyjdziemy na alkoholików. No, ale mniej więcej tak to będzie wyglądać – powiedział Fred.
Hermiona zachichotała, a chłopak ucieszył się na tę reakcję. Ponownie spojrzał na blondyna, który nie wyglądał na przekonanego do tego pomysłu.
– Nie daj się prosić, Draco! – dodała Ginny i związała swoje długie rude włosy w wysokiego koka. – Jedna noc z Gryfonami nie sprawi, że przestaniesz być Ślizgonem, prawda?
Ron prychnął. Harry i Hermiona natychmiast spojrzeli na niego karcąco. Fred wiedział, że jego brat nie lubi, a może i nawet nie znosi Malfoya, ale uznał, że mógł sobie darować taką reakcję. Mimo wszystko była to rodzina Potterów, więc prawie i ich własna.
– Dajcie mi kilkanaście minut – powiedział w końcu.
Draco w zawrotnym tempie porozmawiał z matką, wrócił do domu i pojawił się z powrotem. Narcyza nie była wielką fanką teleportacji, więc chłopak musiał jakoś znieść podróż siecią kominkową. Fred zaśmiał się, gdy zobaczył jego naburmuszoną minę i ubranie obsypane popiołem, kiedy ponownie wszedł do sypialni Harry’ego. Swoją szkolną torbę położył obok biurka.
Do nocy zostało jeszcze wiele czasu, więc Ron zaproponował grę w eksplodującego durnia. George i Harry zareagowali z wielkim entuzjazmem, w końcu Ginny również się zgodziła. Zerknęła na Freda wyczekująco. Zawahał się widząc, że Hermiona stanowczo odmówiła gry. Poczuł, jak siostra szturcha go łokciem.
– Jesteś pewna, Hermiono?
– Tak… Nie przepadam za tą grą. Już wolałabym szachy.
– O to świetnie, zaraz… – zaczął Fred, ale w tym samym momencie odezwał się Draco.
– Możesz zagrać ze mną. Założę się, że Harry ma gdzieś tu planszę i kilka kompletów figur. Mam rację?
– Tak, jasne. Górna szuflada biurka. Hermiono, wyjmiesz? – odpowiedział szybko. – Powinny się was słuchać, za mną raczej nie przepadają. Kiedy gram z Ronem zawsze mu podpowiadają.
Dziewczyna skinęła głową i wyjęła grę. Rozłożyła kilka książek na łóżku jako podstawkę pod planszę, a następnie wraz z Draco rozłożyli szachy.
– Tylko, od razu ostrzegam, nie jestem w nich najlepsza – powiedziała cicho, rumieniąc się.
Draco uśmiechnął się do niej.
– Dam ci fory.
Fred zmrużył oczy ze złości, ale nic nie powiedział. Ze względu na ilość graczy postanowili użyć dwóch talii. Gdy karty się potasowały, Ron ułożył je po środku koła. Gra się rozpoczęła. Początkowo ukazywały się im różne gatunki magicznych zwierząt w losowej kolejności. Nagle, na stosie wyłoniły się dwie karty przedstawiające czarnego hebrydzkiego, smoka ze Szkocji. Najszybsza okazała się być Ginny, która w ułamku sekundy trzasnęła różdżką w talię krzycząc „Dureń!”. Kolejne punkty zdobył George, zgarniając karty z nieśmiałkiem. Chwilę później Harry uzyskał dwa punkty za parę walijskich zielonych i wielkich kałamarnic.
Nagle, na stosie pojawiła się para cyklopów. Fred już zamachnął się różdżką, by je zabrać, gdy z drugiego końca pokoju usłyszał śmiech Hermiony. Odwrócił wzrok i zobaczył jak Malfoy wskazuje jej coś na planszy palcem. W tamtym momencie aż modlił się, żeby królowa dźgnęła go mieczem w rękę. Z powrotem spojrzał na planszę. Jego karty zgarnął Ron. Obiecał sobie, że sytuacja się nie powtórzy.
Pod koniec gry Harry i on szli łeb w łeb. W talii zostało już tylko kilka kart. Fred za wszelką cenę starał się ignorować rozmowy Hermiony i Malfoya. Przed graczami pojawił się nieśmiałek i czarny hebrydzki. Nikt nie drgnął. Chwilę później na stosie ukazały się dwa górskie trolle.
– Dureń! – Ginny była najszybsza.
Wyrównała swój wynik do brata i przyjaciela. Talia odkryła dwa nieśmiałki.
– Dureń! – Harry zgarnął przedostatnią parę, wychodząc na prowadzenie.
To oznaczało mogło oznaczać tylko jedno. Następne karty musiały być parą niuchaczy, a zdobędzie je najszybszy z graczy. Jeżeli Fred zdobyłby je przed innymi, zająłby pierwsze miejsce ex aequo z Harrym. Może i to była tylko głupia gra, ale miał zamiar walczyć do końca.
Karty widocznie chciały uśpić ich czujność, bo tylko drżały na podłodze, nie mając najmniejszego zamiaru się odwrócić. Napięcie było tak wyczuwalne, że Hermiona i Draco przerwali partię szachów. Podeszli do kółka i ukucnęli pomiędzy graczami. Dziewczyna zajęła miejsce pomiędzy Ginny a Fredem. Schylając się, straciła równowagę i oparła się o ramię chłopaka. Fred natychmiast podniósł wzrok i zobaczył jej przepraszający uśmiech.
„Jasna cholera, nie teraz!” – pomyślał, ponownie skupiając się na kartach.
W końcu, na podłodze pojawiły się dwa niuchacze, a pięć różdżek wystrzeliło w ich stronę.
– Dureń! – wrzasnął Fred, a karty wleciały mu do rąk.
Nie minęło kilka sekund, aż nagle karty przegranych zaczęły drżeć, by w końcu wybuchnąć, osmalając ich twarze.
– Słodkie zwycięstwo – zaśmiał się Harry, patrząc jak Ginny stara się wyciągnąć nadpaloną kartę z włosów.
Fred również śmiał się w niebogłosy. Odwrócił głowę w stronę Hermiony i natychmiast zamilkł. Dziewczyna trzymała twarz w dłoniach, jakby płakała.
– Co się stało? – zapytał, chwytając ją za ramię i pochylając się nad nią. – Hermiono?
– Wszystko w porządku. Chyba oberwałam rykoszetem od kart Ginny i coś wpadło mi do oka. – Odsunęła dłonie. Pozwoliła, by Fred ją obejrzał. – Widzisz tam coś?
– Nie, nic. Tylko lewe oko jest strasznie czerwone.
Harry wyglądał na nieco zaniepokojonego.
– Pójdźcie do mojej mamy. Powinna mieć gdzieś jakieś mugolskie krople do oczu.
Fred skinął głową i pomógł dziewczynie wstać. Zaprowadził ją do łazienki i szybko zbiegł na dół. Lily Potter rozmawiała z jego mamą, chyba tłumaczyła przepis na tort urodzinowy. Kiedy chłopak wytłumaczył jej co się stało, wstała od stołu i wspólnie ruszyli do łazienki, gdzie została Hermiona.
Kobieta poleciła, żeby dziewczyna usiadła na skraju wanny i wyjęła z jednej z szafek małą buteleczkę. Odkręciła ją i… Zawahała się. Spojrzała na Freda i z uśmiechem podała mu krople. Wyszła z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
„Jakim cudem ona tak dobrze odczytuje ludzi?”
W lewą dłoń delikatnie ujął twarz Hermiony i podniósł ją ku górze.
– Nie ruszaj się, dobrze?
Ostrożnie rozszerzył jej lewą powiekę i nacisnął buteleczkę. Kiedy tylko pierwsze kilka kropel spadło na oko dziewczyny, zaczęła intensywnie mrugać. Sięgnęła po chusteczki, leżące na szafce obok wanny i otarła łzy, które leciały małym strumykiem po jej policzku.
– Lepiej? – zapytał, gdy zaczęła normalnie mrugać. Jej oko wciąż było zaczerwienione, ale powoli wracało do normalnego wyglądu.
– Tak, dzięki.
Fred nie mógł się oprzeć. Wyciągnął rękę i założył kosmyk niesfornych włosów, które zachodziły jej na twarz za ucho. Dziewczyna spuściła wzrok, a kiedy ten pogładził jej policzek kciukiem, spłonęła rumieńcem.
– Fred, ja…
Nagle, rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak natychmiast opuścił rękę i odsunął się od niej, a Hermiona zaczęła nerwowo poprawiać włosy. Do środka zajrzał Harry, opierając się o framugę.
– I jak tam? Dobrze?
Dziewczyna kiwnęła nerwowo głową i szybko wyszła z łazienki. Harry spojrzał pytająco na Freda, ale ten tylko wzruszył ramionami.



Postanowiłam zaszaleć i napisać autorską notkę. Udało mi się znaleźć jakiś ładny divider, który odróżnia się od tych oddzielających skoki czasowe i jednocześnie nie odbiega zbytnio stylem od bloga. Napisałam ten rozdział już kilka dni temu, a sevstea sprawdziła go w ciągu kilkudziesięciu minut, rozmawiając ze mną na Skype i narzekając na Freda (nie oceniajcie, jest fanką Sevmione), ale nie wstawiałam go, bo chciałam najpierw zacząć pisać trójkę. Na chwilę obecną mam jej dwie i pół strony, więc zostało mi jeszcze jakieś piętnaście do napisania. Póki co, nie zdradzę Wam kto jest bohaterem "przewodnim" następnego rozdziału, ale Ci co będą regularnie zaglądać do zakładki SPIS TREŚCI wkrótce się przekonają :) Postanowiłam w końcu dodać tagi, ale wyłączę ich widoczność, bo mnie denerwują.

Co do samego rozdziału, jak pewnie zauważyliście mamy trochę time loop effect, bo potwarza się dzień przedstawiony w prologu, ale musiałam to zrobić, żeby dobrze wprowadzić postać Freda. Dodałam kilka smaczków, w postaci jego przemyśleń oraz komentarzy Ginny, których nie mogliście dotąd zobaczyć. Dla wyjaśnienia, w Turnieju Trójmagicznym brali udział Fleur, Cedric i Wiktor. Wszyscy żyją i mają się cudownie. W oryginale Krum dostał do pokonania chińskiego ogniomiota, ale zamieniłam go na rogogona, bo... Bo mogę. Jak zauważyliście kanon i to opowiadanie raczej się nie lubią.

Nie przedłużając, bo zaraz mój wpis będzie dłuższy od rozdziału, mam nadzieję, że się podobało. Zapraszam do komentowania i do następnego!

Pozdrawiam,
E.

4 komentarze:

  1. Całe opowiadanie jest świetne, więc ten rozdział tak samo. Podoba mi się jak ukazałaś Freda, ale mimo wszystko wolę Draco! Opisy są super, fajnie pobudzają wyobraźnie.
    Także, pisz dalej, a ja z niecierpliwością oczekuję rozdziału trzeciego!

    Weny! Weny! Weny!
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się bałam, że nigdy nie doczekam się komentarza pod tym rozdziałem! :D

      Powiem Ci, że na trzeci rozdział długo czekać nie będziesz musiała, bo jego publikację zaplanowałam na dzisiaj! Co prawda, została mi gdzieś strona, może dwie, na dokończenie akcji, ale jeżeli wszystko pójdzie z planem rozdział ukaże się dzisiaj wieczorem.

      Co do #teamDraco czy #teamFred to sama jeszcze nie zdecydowałam, do którego należę. Wg mojej bety Fred jest frajerem, dla niej każdy jest frajerem poza Snape'em. Z punktu widzenia Hermiony mogę Ci powiedzieć, że Draco jest bardziej tajemniczy i intrygujący, a Fred jest niesamowicie opiekuńczy (co przeczytasz wieczorem, ale już się zamykam). Jeżeli chodzi o mnie, i Fred i Draco są w moim typie jeżeli chodzi o charaktery, a są naprawdę różni!

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń
  2. Hm... Ginny robi coś wbrew sobie bo chce się przypodobać mamie? Naprawdę zmieniasz strasznie haraktery postaci, ale jednak mi to nie przeszkadza. Fred i Hermiona? Hm.. wolę Dracona ;D Ale Fred też nie jest zły.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy Ginny nie postąpiłaby w ten sposób? Jest strasznie sprytna, więc sądzę, że od czasu do czasu warto zacisnąć zęby, żeby osiągnąć swój cel.

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis