sobota, 28 lipca 2018

{5} George cz. II

W niedzielę obudził się bardzo wcześnie. Zegar nie wskazywał nawet szóstej rano. Obrócił się na bok i spojrzał na brata. Fred spał w naprawdę dziwnej pozycji. Obie ręce zwisały za krawędź łóżka, a prawa stopa była oparta o jego drewnianą ramę.
Wiedział, że już nie zaśnie, nieważne jak bardzo by się starał. Na dworze było już jasno, choć gdzieniegdzie na niebie wciąż można było dojrzeć resztki nocnych kolorów. Wstał i starannie pościelił łóżko, wyrównując kołdrę tak, by nie miała widocznych zagnieceń. Udał się najpierw do łazienki, a po porannym prysznicu przeszedł do kuchni. Nie był specjalnie zaspany czy zmęczony, ale postanowił wypić kawę. W przeciwieństwie do brata bliźniaka, pił ją z mlekiem, ale za to bez cukru. Kiedy wyciągał z szuflady łyżeczkę, w okno kuchni zastukała sowa z Prorokiem Niedzielnym. George otworzył jej, odebrał gazetę, a następnie zapłacił za dostawę. Ptak odleciał niemal natychmiast.
Chłodny podmuch wiatru sprawił, że przez ciało chłopaka przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Natychmiast zamknął okno i udał się razem z gazetą oraz kawą do kuchennego stołu. Usiadł na miejscu, na którym zwykł siadać i zaczął czytać Proroka. Gdzieś pomiędzy sekcją kulturalną, a sportową i po znacznej zmianie temperatury kawy usłyszał kroki na niewielkim korytarzu. Z zaciekawieniem podniósł głowę. Ginny była wciąż w piżamie, a jej rude włosy sterczały na wszystkie strony. George zaczął zastanawiać się czy też wygląda tak samo strasznie zaraz po przebudzeniu.
– Wcześnie wstałaś – powiedział i ponownie wrócił do lektury.
– Ty też. Z resztą, czajnik mnie obudził.
Opadła na krzesło naprzeciwko niego i przetarła twarz rękami.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak wykończona – jęknęła.
– Witaj w naszym świecie. – Upił łyk kawy. – Ale cieszę się, że przepracowałaś z nami wczorajszy dzień.
– Dlaczego? – zapytała zdziwiona.
– Poza oczywistą nauczką na przyszłość dla ciebie, dodatkowo uświadomiłem sobie, że sami nie dajemy rady. Musimy w końcu kogoś zatrudnić, bo oszalejemy. 
– To może Angelinę?
George zgromił siostrę wzrokiem.
– Nawet sobie tak nie żartuj – powiedział, komentując jej uśmiech niewiniątka.
– Ale ja mówię serio! Zdaje mi się, że chyba ją lubisz. A ponieważ jestem twoją siostrą, jestem w stanie powiedzieć, że chyba nawet bardzo ją lubisz.
George prychnął i gwałtownie przewrócił stronę gazety, prawie ją wyrywając.
– O co ci chodzi? Bardzo fajna dziewczyna.
– Tak, bardzo fajna dziewczyna… Freda – powiedział ostro.
Ginny wywróciła oczami.
– Masz na myśli: „Bardzo fajna była dziewczyna Freda”.
– To nie jest takie proste, Ginny.
– Oczywiście, że jest. Po prostu podchodzisz do niej i zapraszasz ją na randkę. Dziewczyny nie gryzą, George.
Chciał wziąć kolejny łyk zimnego już napoju, ale doszedł do smutnego wniosku, że kawa się już skończyła. Podszedł do zlewu i włożył do niego kubek. Nie chciało mu się zmywać za sobą, więc po prostu wrócił do stołu. Odsunął krzesło i obrócił je w drugą stronę. Usiadł i oparł ręce na jego oparciu.
– On może coś do niej jeszcze czuć. Przecież jeszcze niedawno się spotykali… – mruknął.
– Czy ty naprawdę myślisz, że jesteśmy jak ciastko, które ktoś wcześniej polizał i powiedział „zaklepane”? – zapytała z tonem wahającym się pomiędzy niedowierzaniem, a rozczarowaniem. – Poza tym, z tego co pamiętam, już raczej wszyscy ustaliliśmy, że Fred ślini się obecnie do Hermiony.
– To dlaczego on i Angelina byli ze sobą wczoraj tak blisko? – zapytał cicho, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę odbywa tę rozmowę ze swoją młodszą siostrą.
– Fred nigdy nie należał do osób respektujących przestrzeń osobistą – zachichotała, ale chwilę później odezwała się już zupełnie spokojnym tonem. – On zrobi teraz wszystko, żeby udawać, że nic się nie stało. Nawet jeżeli ma to oznaczać zejście się ze swoją byłą.
– Czyli wracamy do punktu wyjścia…
– Żartujesz, prawda? Oboje wiemy, że jeżeli on i Angelina znowu zaczną ze sobą chodzić to żadne z nich nie będzie szczęśliwe. Powiedziałabym, że zaproszenie jej na randkę to dla nich prawie przysługa, braciszku.
George westchnął i oparł brodę o dłonie. Wiedział, że Ginny ma rację. Na drodze stało mu jedynie tchórzostwo i perspektywa rozmowy z bratem. Zdecydowanie bardziej uciążliwym problemem w tym wypadku było to drugie.
– Pogadaj z Fredem – powiedziała Ginny, jakby czytając mu w myślach. – Jak przemówisz mu do rozsądku, nie będzie miał nic przeciwko.
„Miejmy nadzieję, że masz rację, siostra.” – pomyślał i postanowił przyznać się przed bratem do swoich uczuć. Wciąż nie był jednak przekonany, czy powinien porozmawiać na ten temat z samą dziewczyną.
Przez dalszą część poranka unikali tematu Angeliny. Kiedy Fred wstał około dziewiątej, Ginny zdążyła już pójść pobiegać, wziąć prysznic i zjeść śniadanie, a George od godziny siedział nad papierkową robotą z kolejnym kubkiem kawy. Fred wyglądał na wyspanego i zadowolonego. Podszedł do lodówki tanecznym krokiem, podśpiewując pod nosem coś co miało przypominać refren utworu Haddaway „What is love”. Wyjął kiełbaski, bekon i jajka. Z szafki wyjął puszkę fasolki w sosie pomidorowym. To był jego rytuał. W każdą niedzielę jadł typowe, brytyjskie śniadanie.
– Ty już po śniadaniu? – zapytał brata, kiedy usiadł przy stole.
George doskonale go słyszał, ale był skupiony na dokumentach. Zamknięcie miesiąca zawsze było stresującym momentem, pełnym niepotrzebnej pracy, którą zwykle wykonywał sam. Fred był zbyt roztrzepany na prowadzenie księgowości.
– Wstałeś lewą nogą, czy coś? – odezwał się ponownie, lekko zirytowany brakiem reakcji na poprzednie pytanie.
– Nie, ale któryś z nas musi wykonać tę robotę. Ty nigdy tego nie robisz, więc chociaż mi teraz nie przeszkadzaj – mruknął.
Fred prychnął, ale nie odezwał się ponownie. George trochę pożałował swoich słów. Miał w końcu porozmawiać z bratem na temat Angeliny, a jakiekolwiek sprzeczki mogły tylko utrudnić to zadanie.
– Przepraszam, źle spałem.
– Jasne, nie ma sprawy – powiedział i uśmiechnął się ciepło. – Może ci pomóc?
George kiwnął głową. Fred natychmiast odstawił talerz i przysunął do siebie jeden stos dokumentów. Wspólnie segregacja papierów i pisanie raportów poszła znacznie szybciej, tak że uporali się z tym wszystkim do jedenastej.
Mimo że bliźniacy uwielbiali spędzać czas wspólnie, niedziela była tym specjalnym dniem tygodnia, który starali się wykorzystywać na własny rozwój. Czytali książki, uprawiali sport albo projektowali nowe gadżety, zawsze jednak osobno. Na tamtą niedzielę Fred zaplanował wizytę na mugolskiej siłowni. Kiedy wychodził na kilka minut przed dwunastą, Ginny wyskoczyła ze swojego pokoju i zapytała czy może iść z nim. George wkrótce został sam w domu.
Ponieważ szybciej skończył pracę z dokumentacją, dzięki pomocy Freda, jego dzień nagle dziwnie się wydłużył. Postanowił, że wykorzysta te kilka dodatkowych godzin na szkicowanie nowych projektów. Nie przepadał za robieniem tego w domu, a już zupełnie nie wyobrażał sobie tego w zagraconym rzeczami Ginny gabinecie. W poszukiwani inspiracji zawsze udawał się w jedno, specjalne miejsce na Pokątnej. Kawiarnia „Gorący Kociołek” znajdowała się niedaleko apteki Sluga i Jiggera, zaledwie kilka minut od jego mieszkania. Była mała i kameralna, a w środku pełna małych, okrągłych stolików i drewnianych krzeseł z czerwonymi poduchami. George wolał siadać na dworze, kiedy tylko pozwalała na to pogoda. Tak było również tamtego dnia.
– Dzień dobry, George! – Usłyszał ten miły, choć lekko zbyt wysoki głos dosłownie kilkanaście sekund po tym jak zajął swój ulubiony stolik. Drobna blondynka trzymała pod pachą okrągłą tacę, a przed nią latał niewielki notesik i samopiszące pióro. – To co zawsze? – zapytała.
– Tak. Dzięki, Verity. Czas wypłukać magnez z organizmu! – Uśmiechnął się do kelnerki.
Verity zachichotała.
– Która to kawa dzisiaj?
– Trzecia.
– To jeszcze nie tak źle… Coś jeszcze?
– Biszkopt królowej Wiktorii, jeśli macie.
– Jasne – powiedziała bardziej do siebie, niż do chłopaka i poprawiła włosy.
Dopiero w tamtej chwili George zorientował się, że coś jest nie tak. Na sekundę wrócił pamięcią do ostatniej wizyty w kawiarni. Już wiedział czego brakowało. Długiego blond kucyka. Zamiast niego, głowę dziewczyny zdobiła teraz krótka fryzura w stylu pixie.
– Swoją drogą, ładna fryzura – powiedział, mając nadzieję, że dziewczyna nie zorientowała się, że nie zauważył zmiany wcześniej.
Verity uśmiechnęła się tylko i weszła do środka. George wyjął notes z wewnętrznej kieszeni ciemnozielonej marynarki. Z drugiej kieszeni wyjął swój ulubiony wynalazek mugoli, ołówek automatyczny z gumką na drugim końcu urządzenia. Przez myśl przeszło mu pytanie, dlaczego czarodzieje nigdy nie zdecydowali zastąpić się niewygodnych piór czymś tak praktycznym.
Otworzył notes i wrócił do swoich zapisków sprzed kilku dni. Zaplanował nową serię Lipnych Różdżek, z myślą o walentynkach. Mimo że był dopiero sierpień, George martwił się, że nie zdąży z produkcją do lutego. Szybko zaczął gryzmolić coś na kartkach. Prawie nie zauważył, kiedy obok stolika ponownie stanęła Verity i podała mu kawę oraz ciasto, które zamówił. Podziękował i natychmiast wrócił do pisania, nie chcąc tracić skupienia. Przewrócił kartkę i zaczął szkicować. Ukroił kawałek ciasta i włożył go do ust. Popił go ciastem. Ołówek znowu poszedł w ruch. Właśnie zastanawiał się jakich zdobień użyć do jednej z różdżek, gdy zobaczył, że ktoś rzuca cień na jego notes. Cień odchrząknął, a George podniósł wzrok.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział Ollivander swoim zachrypniętym głosem – ale wygląda na to, że chyba potrzebuje pan pomocy.
Chłopak zaniemówił. Z otwartymi na oścież ustami, wskazał ręką wolne krzesło naprzeciwko. Ollivander usiadł i uśmiechnął się szeroko.
– Miałem właśnie wejść do środka na kawę, ale zauważyłem, że szkicuje pan różdżki.
– Tak… To znaczy… Tak – George otrząsnął się w końcu. – Projektuję nową kolekcję Lipnych Różdżek. Tych, wie pan, co robią kawały. I proszę mówić mi George.
Naprawdę chciał sobie przywalić, że nie był w stanie sklecić normalnego zdania. Mężczyzna podał mu rękę i uścisnął dłoń chłopaka mocno.
– Garrick. Och, tak. Wiem o czym mówisz. Mogę? – zapytał i wskazał na notes, który nadal był w rękach George’a.
Chłopak podał mu zeszyt, a Ollivander wyjął okulary. Przetarł je szatą, a następnie założył. Dokładnie obejrzał rysunek i zaczął niewyraźnie mówić coś do siebie. Po chwili wziął ze stolika ołówek i zmazał coś gumką. Coś dorysował, coś zaznaczył. Po minucie oddał George’owi rysunek z naniesionymi poprawkami.
– Powinieneś projektować delikatniejsze wzory. Te liście akantu przy rączce były zbyt ozdobne – wyjaśnił. – Jeżeli koniecznie chcesz jakieś motywy roślinne, idź raczej w stronę pnączy lub ewentualnie jakichś subtelniejszych liści. O, widzisz?
George musiał przyznać, że szkic Ollivandera był zdecydowanie lepszy. Różdżka nie była przesadzona i wyglądała na zdecydowanie wygodniejszą w użyciu.
– Ty i twój brat jesteście naprawdę zdolni. Wasz sklep to przykład świetnego korzystania z magii – powiedział mężczyzna.
George zakrztusił się kawą.
– Na-naprawdę? – zapytał zachrypniętym głosem, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszał.
– Zdecydowanie! Jestem wielkim fanem Bombonierek Lesera. W szczególności Karmelków Gorączkowych. Z tego co mówił mi mój syn, Gordon, są naprawdę smaczne.
George wciąż nie był w stanie zrozumieć co właściwie działo się w tamtym momencie. Siedział w swojej ulubionej kawiarni z wielkim czarodziejem Garrickiem Ollivanderem, jak gdyby nigdy nic projektując Lipne Różdżki i rozmawiając o Magicznych Dowcipach Weasleyów.
– Ja… Przepraszam, ale… Dziękuję bardzo. Znaczy, przepraszam, że nie umiem się wysłowić. – Chłopak zaczerwienił się, co Ollivander skwitował serdecznym śmiechem.
– Nie przejmuj się, chłopcze – powiedział, a ton jego głosu stał się jakby ojcowski. – Cieszę się, że wasz sklep powstał. To taki symbol młodzieńczej siły. Jesteście naprawdę pomysłowi. Właściwie to ty i Fred przypominacie mi trochę mnie samego, kiedy byłem w waszym wieku. Tacy pełni werwy, walczący o własne marzenia. Potem człowiek się starzeje i już nie jest taki odważny. Korzystaj z tego wieku i podejmuj ryzyko, bo to najlepsza taka okazja.
Te ostatnie słowa spowodowały, że George nagle chwycił na wszystkie swoje rzeczy i schował je do marynarki. Jednym wielkim kęsem zjadł resztę ciasta i dopił kawę. Zerwał się z krzesła i wciąż z pełnymi ustami powiedział:
– Przepraszam, ale muszę szybko coś załatwić.
Pobiegł przed siebie, uprzednio zostawiając odliczoną, należną kwotę za swoje zamówienie.


Kiedy przepchnął się przez tłum ludzi siedzących w Dziurawym Kotle i wydostał się do świata mugoli, przystanął na chwilę i odetchnął. Nie miał pojęcia co robił i nie wiedział, gdzie miał dalej iść. Przeszedł jakieś trzysta jardów, starając się ułożyć jakiś sensowny plan w głowie. Stał po środku Placu Trafalgarskiego. Był chyba jedyną osobą, która gdzieś nie szła. Prawda była taka, że chętnie dołączyłby do tłumu, gdyby nie fakt, że kompletnie się zgubił. Starał się przywołać jakiekolwiek urywki rozmów, które mogłyby mu pomóc. I nagle, znikąd, przypomniał sobie. Chester Square – to tam miał iść.
Przez pierwsze pięć, może dziesięć minut biegł, a mugole spacerujący po The Mall oglądali się za nim ze zdziwieniem wymalowanym na twarzach. Pałac Buckingham wydawał się być coraz większy. Pod pomnikiem królowej Wiktorii ponownie się zatrzymał. Musiał złapać oddech i przy okazji zorientować się w terenie. W przeciwieństwie do Freda, raczej rzadko przechadzał się po mugolskim Londynie, co niestety dawało się w tamtej chwili we znaki. Zrezygnowany podszedł do jakiegoś mężczyzny w średnim wieku i zapytał o drogę.
– Musisz przejść obok stajni królewskich, skręcić w prawo i zaraz pierwsza w lewo, w Beeston Place. Cały czas prosto aż do Lower Belgrave Street. W prawo i znowu pierwsza w lewo. Będziesz na miejscu w jakieś piętnaście minut, może dwadzieścia – wyjaśnił.
– Dziękuję!
Nie był w stanie po prostu iść. Choć nogi zaczynały go powoli boleć od tego ciągłego biegania i zatrzymywania się, wszystko mówiło mu, że nie może teraz zwolnić tempa. Był na ostatniej prostej. Nadal nie znał numeru domu, do którego zmierzał, ale wiedział, że jakoś go znajdzie. Musiał go znaleźć. Kiedy był już na Lower Belgrave Street, przypomniał sobie, że Fred zawsze opowiadał coś o eleganckiej, białej kamienicy. Uśmiechnął się szeroko. Los mu sprzyjał. Zadowolony i pewny siebie wbiegł na Chester Square, lecz wystarczył ułamek sekundy, by to wszystko prysło.
– Cholera jasna, to jest jakiś żart! – zaklął głośno, gdy zobaczył przed sobą dwa, przeraźliwie długie rzędy identycznych eleganckich i białych kamienic.
Nie miał pojęcia co miał zrobić. Jego kreatywność się skończyła. Zrezygnowany oparł dłonie o kolana i pochylił się w dół, starając się złapać oddech. Nagle, w jego głowie pojawił się pewien pomysł. Był idiotyczny i prawdopodobnie całkowicie nieskuteczny, ale na tamten moment był jedynym możliwym rozwiązaniem jego problemu.
– ANGELINA! – wydarł się ile sił w płucach. – ANGELINA!
Te dwa niemal nieskończone ciągi budynków były oddzielone od siebie niewielkim pasem zieleni, czymś na rodzaj miniatury parku. Trochę utrudniało mu to jego zadanie, a na pewno wydłużało czas, przez który robił z siebie idiotę. Bez większego zastanowienia poszedł w lewo.
– ANGELINA!
Krzyczał tak głośno, że czuł już nieprzyjemne drapanie w gardle. Nie miał jednak zamiaru się poddać.
– ANGELINA JOHNSON!
Nagle, usłyszał za sobą dźwięk otwieranych drzwi. Serce zaczęło bić mu niespokojnie. Odwrócił się z wielkim uśmiechem na twarzy i ogromnym przerażeniem głęboko w duszy, ale ku jego rozczarowaniu zamiast pięknej dziewczyny, jego oczom ukazała się około siedemdziesięcioletnia o natapirowanych włosach w kolorze zrudziałego blondu. Była ubrana w intensywnie niebieski i elegancki kostium. Na szyi miała sznur białych pereł, a na twarzy chęć natychmiastowego mordu na George’u.
– Młodzieńcze! – krzyknęła z wściekłością, choć wciąż z wyraźnie słyszalnym akcentem typowym dla wyższych, angielskich sfer. – Jak śmiesz zachowywać się w tak skandaliczny sposób w biały dzień?! Czy ty masz świadomość, że ludzie mogą tu pracować?!
George nie odezwał się. Wiedział, że powinien czuć się zawstydzony, ale bardziej od słów kobiety interesował go jeden kosmyk jej włosów, który stał dębem. Widocznie nie miała czasu go przyczesać przed wybiegnięciem na ulicę. Ledwo powstrzymywał śmiech.
– George? Co ty tu robisz?
Chłopak prawie podskoczył z zaskoczenia. Odwrócił się. Angelina patrzyła na niego zdziwionym wzrokiem. Kilka kroków za nią stała Katie Bell.
– Panno Johnson, niech pani uspokoi swojego chłopaka! To naprawdę oburzające! – powiedziała kobieta zdecydowanie łagodniejszym, lecz nadal stanowczym tonem.
– Tak, oczywiście, pani Thatcher! Ale to nie jest mój… – urwała, bo starsza pani już jej nie słuchała i zniknęła za drzwiami domu o numerze siedemdziesiąt trzy.
– Tak, tylko wyglądam jak on – zażartował George, starając się jakoś rozluźnić atmosferę.
Angelina westchnęła.
– Co tutaj robisz?
– Możemy porozmawiać? – zapytał i wymownie spojrzał na koleżankę z tyłu.
– Katie… – zaczęła Angelina, ale przyjaciółka natychmiast zrozumiała o co chodzi i weszła do kamienicy.
Wspólnie odprowadzili ją wzrokiem. Kiedy rozległ się głuchy trzask zamykanych drzwi, George zrozumiał, że nie wiedział co ma powiedzieć. Serce biło mu jak oszalałe, a Angelina wpatrywała się w niego wyczekująco.
– Dobrze było cię zobaczyć w sklepie wczoraj – wydusił w końcu.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– Jeżeli chciałeś powiedzieć mi tylko to… Pamiętasz, że sowy nadal istnieją, George? – powiedziała z szerokim uśmiechem, wskazującym, że lada moment znowu zacznie chichotać.
– Właściwie to… – Wziął głęboki wdech. – Czy lubisz włoską kuchnię?
– Co?
– No, czy lubisz makarony albo pizzę?
– Czy ty właśnie zapraszasz mnie na…
– Ja co prawda nie mam pojęcia gdzie zjeść coś dobrego, ale zapytam Freda. To on woli szlajać się po restauracjach.
– Tak – powiedziała i przygryzła wargę.
– Co? – zapytał głupio.
– Tak, George. Pójdę z tobą na randkę.
Chłopak odetchnął z ulgą. Całe przerażenie, które ściskało go za żołądek nagle zniknęło.
– Ale pod jednym warunkiem. – Zrobiła pauzę. – Następnym razem nie biegaj po ulicy, denerwując Margaret Thatcher. Biedna kobieta już wystarczająco nasłuchała się wrzasków przez tyle lat. Była w końcu premierem, na litość boską.
– Czekaj, co? To mugole mają premiera?
Angelina roześmiała się serdecznie.


Fred siedział na łóżku ze szkicownikiem na kolanach i kubkiem herbaty w lewej ręce. Był bardzo zajęty, a przynajmniej na pewno skupiony. George cicho przeszedł na swoją część pokoju. Oparł się o ścianę i wbił wzrok w podłogę.
– Co jest? – powiedział po chwili Fred, wciąż rysując w notesie.
– Hm?
– Przecież widzę, że chcesz porozmawiać. – Spojrzał na brata badawczo. – Wszystko w porządku, Georgie?
George przełknął nerwowo ślinę.
– Idę na randkę z Angeliną.
Fred milczał.
– Ona… Ona podoba mi się od dłuższego czasu.
Chłopak wziął łyk herbaty i nie odezwał się ani słowem.
– Uznałem, że powinieneś wiedzieć.
– Rozumiem – powiedział w końcu Fred. – To gdzie ją zabierasz?
– Czekaj, co? – George zdziwił się. – Nie jesteś zły?
Jego brat westchnął i pokręcił głową. Odstawił kubek i szkicownik na szafkę nocną obok łóżka.
– Niby czemu? Co było, minęło. Z resztą oboje wiemy, że mam kogoś innego na oku. Znaczy, miałem – poprawił się i natychmiast posmutniał. Szybko jednak otrząsnął się i ponownie zwrócił się do George’a – Cieszę się twoim szczęściem, braciszku.
George uśmiechnął się.


Zarezerwował jeden stolik dla dwóch osób w uroczej, włoskiej restauracji Matteo’s, niedaleko stacji metra Kennington. Fred powiedział mu, że mają tam naprawdę zabójczą margheritę. Umówili się na dziesiątego sierpnia, na godzinę dwudziestą. Tydzień pracy wlókł się naprawdę niemiłosiernie. Kiedy jednak nadeszła sobota, George zaczął panikować. Czekał na taką okazję przez kilka ostatnich lat, a kiedy to wszystko miało w końcu nastąpić, strach paraliżował go od środka.
– Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że zaraz wybiegniesz stąd z krzykiem – zaśmiała się Ginny, kiedy zobaczyła jak George na zmianę wyciąga i wkłada koszulę do spodni. – Na zewnątrz. Dodaje ci więcej luzu. A tego zdecydowanie dzisiaj potrzebujesz.
Zgromił ją wzrokiem.
– No co? Ja chcę tylko pomóc. – Podeszła do szafy i wyjęła z niej marynarkę. – Weź. Jak będziecie gdzieś szli po kolacji to będzie zimno i będziesz mógł pobawić się w gentelmana.
– Dzięki za wszystkie rady, Gins, ale chyba dam sobie radę.
– Ile razy mam wam mówić, żebyście mnie tak nie nazywali? – westchnęła. – A teraz zmiataj, bo się spóźnisz.
George po raz ostatni przejrzał się w lustrze i poprawił kołnierz marynarki, a następnie wyszedł z pokoju za Ginny. Dziewczyna stała już przy drzwiach wyjściowych obok Freda.
– Wyglądacie jak mama i tata, słowo daję – skwitował George.
Fred zaniósł się teatralnym szlochem.
– Molly, nasze dzieci tak szybko dorastają!
– Och, tak, Arturze! – Ginny szybko dołączyła do zabawy. – Mam wrażenie, że dopiero co posyłaliśmy ich do Hogwartu!
George przewrócił oczami. Podszedł bliżej rodzeństwa i czekał aż pozwolą mu wyjść z mieszkania. Jednak Fred miał zupełnie inny pomysł. Wciąż wczuwając się w rolę własnego ojca, odchrząknął i poważnym tonem powiedział:
– No, George. Baw się dobrze, ale nie za dobrze!
Po tych słowach oberwał od brata kuksańca w żebra.
– Przepuśćcie mnie, pacany, bo się spóźnię.
Fred odsunął się od drzwi. George przeszedł przez próg.
– Poważnie, miłej zabawy – powiedział Fred już normalnym głosem, zamykając za nim drzwi.
Kilkanaście sekund później George aportował się na jedną z bocznych uliczek obok restauracji. Obok jego nóg przeleciał przerażony dźwiękiem bury kot. Chłopak wygładził ubranie, schował różdżkę i ruszył przed siebie.
Matteo’s znajdowała się na parterze kilkupiętrowej kamienicy. Wokół restauracji posadzono wiele kwiatów, które ozdabiały miejsce swoimi żywymi kolorami. George wszedł do środka. W powietrzu unosił się cudowny zapach świeżych pomidorów i ziół. Kelner zaprowadził go do stolika. Usadzono go po lewej stronie od wejścia, zaraz obok dużego okna, które było w tamtej chwili uchylone. Po drugiej stronie parapetu wisiała donica wypełniona pelargoniami.
George spojrzał na zegarek. Wciąż miał pięć minut. Zerknął na stolik. Kilka razy przestawiał wazonik z niewielką różą, ale ostatecznie postanowił pozostawić go na środku, na jego pierwotnym miejscu.
Mimo że w restauracji było naprawdę dużo gości, a delikatna, włoska muzyka płynęła z głośników, natychmiast podniósł wzrok, kiedy usłyszał stukot szpilek po kamiennej posadzce. Angelina wyglądała pięknie. Ubrana w prostą, czerwoną sukienkę, szła za kelnerem, oglądając się wokoło. Kiedy zobaczyła George’a, uśmiechnęła się delikatnie. Chłopak natychmiast wstał i podszedł do niej.
– Wyglądasz zjawiskowo.
– Dziękuję.
Odsunął jej krzesło. Usiedli przy stole. Chwilę później pojawił się przy nich kelner z dwoma kartami dań. Postanowili zamówić dwie pizze, margheritę i z owocami morza. Kelner zaproponował im po kieliszku białego wina. Angelina zgodziła się, więc George poprosił o całą butelkę. Kiedy kelner wrócił z winem i podał je im, stuknęli się kieliszkami.
– Jak życie po Hogwarcie? – zapytał.
– Póki co, całkiem znośnie. Raczej martwię się tym co będzie we wrześniu. – Wzięła łyk wina. – Rodzice chcą, żebym zaczęła studia prawnicze. Potem praktyki w ich kancelarii… Przejęcie firmy i tak dalej.
– Brzmi… zorganizowanie.
Angelina westchnęła.
– Nie wiem co chcę robić w życiu. Potrzebuję roku dla siebie. Zastanowić się nad przyszłością, przemyśleć kilka spraw.
– Dopóki nie powiesz mi, że planujesz ucieczkę do Stanów czy coś w tym rodzaju, jestem jak najbardziej na tak! – zaśmiał się.
Angelina uśmiechnęła się niemrawo. George przestraszył się, że powiedział coś nie tak lub, co gorsza, trafił w sedno z wyjazdem do Ameryki. Niezręczną sytuację przerwał kelner, który tym razem pojawił się przy stoliku, by zapalić świeczkę.
Dalsza rozmowa potoczyła się bez poruszania tematu przyszłości. Zaczęli wspominać czasy szkolne, wspólne mecze Quidditcha i kawały obu bliźniaków na Filtchu, którego nie znosił cały Hogwart. Zjedli kolację, wymieniając się kawałkami pizzy, śmiejąc się i ciesząc się swoim towarzystwem. Kiedy przyszła pora zapłaty za posiłek, George natychmiast złapał za portfel. Podał kelnerowi banknot pięćdziesięciofuntowy i powiedział, by zachował resztę. Mężczyzna podziękował i odszedł od stolika. Chłopak odprowadził go wzrokiem, a kiedy ponownie spojrzał na Angelinę, ta wyjmowała ze swojej torebki galeony.
– Co ty robisz?
– A jak myślisz? Oddaję ci za połowę rachunku. I nawet nie próbuj protestować!
George zaśmiał się, ale nie śmiał się jej sprzeciwiać. Schował galeony od dziewczyny do kieszeni spodni i zaproponował, by przeszli się gdzieś jeszcze. Angelina przyjęła to z entuzjazmem.
– Tylko pozwól mi cię oprowadzić. Zgubisz nas – powiedziała, kiedy wychodzili z restauracji.
– Jest w tym trochę prawdy.
Szli po długich ulicach, aż trafili nad sam brzeg Tamizy. Po promenadzie The Queen's Walk, mimo późnej pory, spacerowało wiele osób. Zaczęli zbliżać się do Pałacu Westminsterskiego. Big Ben wyglądał nocą naprawdę okazale.
– Czemu nic nie mówisz? – zapytała nagle Angelina.
– Nie miałem pojęcia, że Londyn jest taki piękny.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. George poczuł jak łapie go za rękę i wyrównuje krok, by dopasować się do niego. Angelina zaczęła opowiadać mu historie ze swojego dzieciństwa, jak przychodziła na The Queen’s Walk z matką zbierać opadłe liście na jesień. Jednak chłopak nie był w stanie oprzeć się wrażeniu, że z każdą minutą dziewczyna stawała się coraz smutniejsza. Kiedy przeszli aż za Tower Bridge, Angelina puściła go i podeszła do jednej z ławek. Usiadła na niej i zaczęła nerwowo bawić się paznokciami. George podbiegł do niej i usiadł obok.
– Co się stało? – zapytał i chwycił jej dłoń.
– Nie byłam z tobą do końca szczera – powiedziała, nie patrząc mu w oczy. – Dobrze wiem, co chcę robić dalej.
George nie chciał jej przerywać, więc po prostu wbił w nią wzrok i czekał aż ponownie się odezwie.
– Chcę iść na studia. Na psychologię. Na mugolski uniwersytet – powiedziała krótko i szybko.
Chłopak wcale nie chciał słyszeć tego, co miała zaraz powiedzieć.
– We wrześniu zaczynam swój okres próbny. Wyprowadzam się od rodziców i zdaję różdżkę w Ministerstwie. – Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Muszę zerwać kontakt z magicznym światem. Wszelki kontakt.
W głowie George’a wszystko zaczęło buzować. Pojawiła się wściekłość i niezrozumienie idiotycznych przepisów Ministerstwa Magii o edukacji w świecie mugoli. Pojawił się smutek i przygnębienie, że wszystko co zaczęło dziać się z Angeliną musiało zakończyć się za dwa tygodnie.
– Rok bez żadnej magii ma być potwierdzeniem, że wytrzymam kolejne trzy lata na uczelni. Naprawdę chcę spróbować. Po tych dwunastu miesiącach znowu będziemy mogli utrzymywać kontakt.
Chłopak westchnął i kiwnął głową.
– Rozumiem… To twoje marzenie – powiedział, starając się ukryć smutek w głosie. – Poczekam, jeśli będzie trzeba.
Oczy Angeliny zaszkliły się.
– Naprawdę? – Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła go mocno. – Ale rok to naprawdę długo.
Poczuł wielką gulę w gardle.
– Dlatego cieszmy się tym, co jest teraz.
Trwali tak w objęciach dłuższą chwilę, bo żadne z nich nie chciało przerwać tego uścisku.




Witam Was serdecznie!

W końcu wstawiam kolejną część rozdziału. Przepraszam Was, za taką długą przerwę (nie była planowana!), ale pojawił się nagle zagraniczny wyjazd, na którym byłam niemal odcięta od internetu. A rozdział leżał napisany i sprawdzony...  À propos sprawdzenia - dziękuję bardzo Arcanum Felis za zabetowanie George'a :)

Trochę ten rozdział spraw wyjaśnił, trochę namieszał... A już w następnym wracamy do części Waszych ulubieńców! Ktoś z Was ma jakieś pomysły, o kim będzie szóstka?

Mam nadzieję, że szybko mi pójdzie jej pisanie, bo mam zarys rozdziału i kilka stron już stworzonych, więc jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zobaczycie ją za około dwa tygodnie tutaj i na wattpadzie.

Pozdrawiam,
E.

4 komentarze:

  1. Wiem minęło sporo czasu ale czekam na next!

    Zapraszam do mnie
    https://fremionefanfic.blogspot.com/?m=1

    Pozdrawiam,
    Blue 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Minęło spror czasu lae nadla czekam na dalsze części. Uwielbiam Fremione.

    OdpowiedzUsuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis