poniedziałek, 4 czerwca 2018

{4} Ginny

Bluza Harry’ego miała wiele zalet. Przede wszystkim, była miękka. Zadziwiająco miękka. Miała kaptur i sznurki, którymi dało się regulować jego wielkość. Była w bardzo ładnym granatowym kolorze, ale przede wszystkim była niesamowicie ciepła. I to było rzeczą najważniejszą dla Ginny Weasley w tamtym momencie.
Przedzierali się przez drzewa, po zdradliwym piasku, który odsuwał się pod ich nogami od czasu do czasu. Wewnątrz lasu było dość ciemno, ale nie aż tak jak się tego spodziewała. Zaczynało świtać, więc otaczały ich różne odcienie zieleni, ale wciąż jeszcze lekko przygaszone przez mrok nocy.
Harry szedł w milczeniu przed siebie. Odkąd wstali od ogniska, nie odezwał się do niej ani słowem. Co więcej, nawet na nią nie spojrzał. Nie miała najmniejszego pojęcia co „telepatycznie” uzgodnili z Draco, ale miała nadzieję, że ich wspaniały plan działał.
Pomyślała, że Hermiona strasznie przesadzała. Zachowywała się, jakby największym zmartwieniem w jej życiu stało się właśnie odrzucenie Freda, podczas gdy to właśnie chłopak miał większe powody do smutku od niej. Ginny kochała przyjaciółkę całym sercem, ale jej postawa była oznaką najzwyklejszego przewrażliwienia.
Nagle, Harry stanął w miejscu, przez co prawie na niego wpadła. Rozejrzała się wokoło. Byli na niewielkiej polance, otoczonej wysokimi drzewami liściastymi. Zauważyła krzak dzikiej maliny, rosnący naprzeciwko nich.
– Pozbierajmy trochę tego drewna, żeby nie wracać z pustymi rękami.
Kiwnęła głową i wspólnie rozpoczęli poszukiwania mniejszych i większych badyli. Gdy nazbierała ich całkiem sporo, zerknęła na chłopaka. Chodził po drugiej stronie polanki, trzymając pod pachą całkiem imponującą ilość gałęzi. Jego okulary niebezpiecznie wisiały na skraju nosa, sprawiając wrażenie, że zaraz spadną na ziemię.
– Myślisz, że Ron się wścieknie? – zapytał tak nagle, że aż przestraszyła się jego głosu.
– Co? – Szybko schyliła się, udając, że zbiera suche patyki, leżące przed nią.
Harry wyprostował się i uśmiechnął się do niej.
– Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Jesteśmy tu sami.
Przygryzła wargę.
– Zdecydowanie.
Roześmiali się.
Kochała jego towarzystwo. Sprawiał, że wszystko wokół niej wydawało się takie lekkie. Miał wspaniały charakter. Mimo popularności i pieniędzy, zdawał się być całkiem przyziemny, w jej zasięgu. Był inteligentny, przyjazny wobec każdego, świetnie prowadził drużynę Quidditcha. Zaprzyjaźnienie się z Harrym było jedną z niewielu rzeczy, za które naprawdę chciała podziękować Ronowi. 
Jednak to właśnie jej brat był odpowiedzialny za niezręczność całej tej sytuacji. Miała wrażenie, że gdyby nie jego opinia, Harry zdecydowałby się na podjęcie pierwszego kroku dużo wcześniej. Naprawdę cieszyła się, że w końcu spróbował.
Spojrzał na zegarek i zrobił zaskoczoną minę.
– Jak dalej będziemy tu tak stać, to przegapimy wschód. Wracajmy.
Opuścili polanę i wrócili na piaszczysty stok. Zszedł jako pierwszy, a następnie upewnił się, czy dziewczyna da sobie radę. Wyciągnął do niej rękę, ale Ginny kilkoma zgrabnymi skokami znalazła się obok niego, nie korzystając z jego asekuracji. Pomyślała, że czasami zapominał, jak bardzo nie lubi być traktowana jak dziewczynka w opałach.
Drzewa zaczynały się przerzedzać, a ich oczom ponownie ukazała się plaża. Było już naprawdę jasno, a ze skał nad brzegiem było już pewnie widać pierwsze promienie słońca, wciąż uparcie ukrywającego się za wzgórzem Little Hangman. Ale to nie widoki przyciągnęły jej uwagę, a dźwięki, które dobiegały do jej uszu. W oddali usłyszała śmiech. Szybko zlokalizowała jego źródło i natychmiast się rozpromieniła. Stojąc po kolana w morzu, Hermiona chlapała wodą na wszystkie strony, a Draco robił jej zdjęcia.
– Czyli jednak twój kuzyn potrafi być przydatny – powiedziała z przekąsem.
– Widzisz? A ty mi nie ufałaś! – Naburmuszył się sztucznie, prowokując ją.
Natychmiast zareagowała, szturchając go w żebra.
– Nie ufam ci tylko wtedy, kiedy podczas treningów jęczysz, że gramy gorzej niż Hufflepuff.
Zaśmiał się szczerze. Poczuła jak delikatnie splata jej palce ze swoimi. Zacisnął dłoń, a ona uśmiechnęła się delikatnie. Ruszyli razem w kierunku ogniska, trzymając się za ręce. Dorzucili drewna do malutkiego ognia i poszli w kierunku brzegu.
– Jesteście w końcu. Akurat skończył mi się film w aparacie.
Draco przeczesał wilgotne od wody włosy. Czwórka przyjaciół wspięła się na skały i usiedli obok siebie. Kiedy wpatrywali się tak w powoli wschodzące słońce, a morskie fale coraz mocniej uderzały o brzeg, Ginny pomyślała ze zdziwieniem niemal wypisanym na twarzy, że po raz pierwszy widziała Hermionę tak szeroko uśmiechniętą. W jej przekonaniu, przyjaciółka za dużo stresowała się rzeczami, do których nie powinno się przywiązywać większej wagi.
Przykładowo, nie istniało zjawisko bardziej irytujące od Hermiony przed egzaminami. Dziewczyna na okrągło mówiła, jak bardzo nie czuła się przygotowana, choć spędzała nad książkami każdą wolną chwilę. I paradoksalnie, nie było to spowodowane jej zarozumiałością, choć część osób tak to odbierała. Ona naprawdę stresowała się egzaminami, mimo tak dobrego przygotowania. Oczywiście, żadnym zaskoczeniem dla innych był moment wręczenia ocenionych prac. Wszystkie zadania były specjalnością Hermiony, a jej oceny utrzymywały się, niemal przez cały czas, na niewyobrażalnie wysokim poziomie.
Ginny wielokrotnie słyszała, jak Harry i Ron nabijają się z intelektu i nadzwyczajnych umiejętności przyjaciółki. Nie pochwalała tego typu zachowania, ale niezbyt była w stanie wpłynąć na chłopców. Prawda była taka, że zwyczajnie zazdrościli Hermionie. Ron w szczególności. Ba, sama Ginny chciałaby być choć w połowie tak uzdolniona.
Uważała się raczej za przeciętną uczennicę. Historia magii sprawiała, że już po dwóch pierwszych minutach opadały jej powieki. Eliksirów nie rozumiała. Transmutacja była w miarę znośna, choć niezwykle trudna. Najprzyjemniejsze były lekcje latania na miotle, ale niestety musiała się z nimi dawno temu pożegnać.
W szkole najwięcej radości dawał jej Quidditch. Ten sport wymagał dobrej sprawności fizycznej, czyli cechy, którą Ginny mogła się pochwalić. Ale wybrała ten rodzaj spędzania wolnego czasu nie tylko na możliwość pochwalenia się czymkolwiek przed znajomymi czy rodziną. Quidditch i jego unoszenie się kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt jardów nad ziemią stwarzało dla niej pewnego rodzaju sanktuarium. Mogła w nim oczyścić myśli, skupiając się wyłącznie na grze, nie przejmując się problemami świata zewnętrznego. Miała wrażenie, że ostatnio coraz bardziej nie mogła doczekać się kolejnych treningów i meczów.
Promienie słoneczne, początkowo piękne i delikatne, zaczęły nieprzyjemnie razić ją w oczy. Odwróciła się do Harry’ego. Szkiełka jego okularów przybrały śmiesznie żółtawy kolor. Szturchnęła go w ramię.
– Jutro zaczynam kurs dziennikarski – mruknęła leniwie.
– Przecież ty nie lubisz pisać – stwierdził ze zdziwieniem chłopak, unosząc brew.
– To była moja karta przetargowa, żeby móc u ciebie zostać.
Uśmiechnął się  do niej ciepło.
– Mówisz o tych zajęciach w Proroku, prawda Ginny? – wtrąciła Hermiona. – Twoja mama coś mi wspominała.
Dziewczyna westchnęła.
– Nie tylko tobie. Myślę, że wie już pół wsi, wliczając mugoli.
Harry i Hermiona zachichotali.
– Ale musisz mieć przynajmniej jakiś talent pisarski – powiedział nagle Draco. – skoro się dostałaś. Może to znak?
– Jaki znak? Dostanie się na ten kurs oznacza jedynie nudę przez najbliższe czternaście dni – jęknęła, lecz gdy spojrzała na Harry’ego uśmiechnęła się. – Ale było warto.
Chłopak objął ją ramieniem i przysunął do siebie. Oparła o niego głowę i przymknęła oczy. Wyraźniej poczuła zapach jego perfum. Było jej przyjemnie, naprawdę przyjemnie.
– Nie sądzicie, że Rudy, to znaczy, Ron – Draco poprawił się natychmiast, gdy zobaczył gniewne spojrzenie Ginny. – będzie raczej niezadowolony ze zdarzeń, które właśnie z Hermioną obserwujemy?
Harry zacisnął usta.
– Chyba niestety możesz mieć rację. Chociaż postawienie przed faktem dokonanym…
– Błagam, tylko nie to. Nie mam zamiaru was godzić. Paradoksalnie, to ja obrywam w nich najbardziej.
– Jasne, Hermiono, ale czy jest jakieś inne wyjście? Nie mamy przecież dwunastu lat, żeby wysyłać sobie sekretne liściki, w nadziei, że nie przechwyci ich nauczyciel.
– Po prostu zróbcie to delikatnie. O nic więcej nie proszę – powiedziała Hermiona, delikatnie marszcząc brwi.
Ginny była zaskoczona, że Harry’emu tak zależało na szybkim załatwieniu sprawy z jej bratem. Jednak najbardziej dziwiło ją tak szybkie poinformowanie innych o ich sytuacji. O ile jeszcze była w stanie zrozumieć Hermionę, to powiadomienie Draco było dla niej… Błyskawiczne? Szybkie? Za wszelką cenę, chciała uniknąć wypowiedzenia w swoich myślach słowa przedwczesne.


Sprawa Rona i potencjalnego związku Harry’ego i Ginny zeszła nieco na bok, gdy około szóstej, na plaży pojawił się Fred. Nie wyglądał już na zdenerwowanego czy smutnego, jak kilka godzin wcześniej. Był szeroko uśmiechnięty i niósł ze sobą papierową torbę, wypełnioną jabłkami. Podszedł do każdego i wręczył mu po owocu.
– Kiedy zobaczyłem, która jest godzina, zahaczyłem o targ. Kilka osób już się rozstawiło.
Gdy wyciągnął rękę w kierunku Hermiony zawahał się, a uśmiech na jego twarzy pobladł, ale niemal natychmiast się zreflektował. Rzucił jej jabłko, a ona złapała je w obie ręce.
– Dzięki.
– Nie ma za co – powiedział szybko, nie patrząc na nią.
Ginny westchnęła, ale nie skomentowała jego zachowania. Spodziewała się, że byłoby za dobrze, gdyby uspokoił się w ciągu kilku godzin.
Owoce zniknęły w ciągu kilku minut. Harry stwierdził, żeby nie ryzykować z normalnym śniadaniem. Wszyscy się z nim zgodzili. Nikt nie chciał przez przypadek natknąć się na państwa Potter o siódmej rano. Mimo że byli nieszkodliwi i niezbyt groźni, wciąż byli rodzicami.
Fred zanurkował do namiotu, w którym spali Ron i George, by ich obudzić, a reszta zabrała się do zwijania obozu. Kiedy wszystkie namioty zostały spakowane, koce poskładane, a ognisko zgaszone, grupa niezbyt przytomnych nastolatków ruszyła w kierunku Doliny Godryka.
Mimo wyraźnego zaspania na twarzy najmłodszego z braci, Ginny nie miała zamiaru ryzykować chociażby stania zbyt blisko Harry’ego. Szła potulnie obok Hermiony i obserwowała chłopaka ukradkiem. Nie minęło dużo czasu, kiedy jej przyjaciółka to zauważyła.
– Poczekaj – powiedziała Hermiona i przyspieszyła kroku.
Gdy dotarła do Draco, klepnęła go w ramię i pociągnęła za rękaw do tyłu. Dwójka szła tuż obok Rona i Harry’ego, którzy rozmawiali, a raczej starali się rozmawiać, biorąc pod uwagę, że Ron wciąż był myślami w krainie snów. Ginny szła tuż za nimi, więc słyszała każde ich słowo.
– Mam nadzieję, że dasz mi jakieś – Ron przerwał, by ziewnąć głośno. – fory w tym roku na kwalifikacjach.
– Rozmawialiśmy już na ten temat. To, że przyjaźnimy się od…
– Weasley, no co ty. Chyba nie powiesz mi, że nie dasz rady dostać się do drużyny Gryfonów! – wtrącił Draco.
– Oczywiście, że dam radę – oburzył się nagle chłopak, jakby zapominając o poprzednio wypowiedzianym zdaniu.
Ślizgon parsknął krótkim śmiechem.
– Ale idę o zakład, że nie odważyłbyś się na krótki mecz trzech na trzech, żeby przetestować twoje umiejętności, co?
Ginny musiała mu przyznać, że ta prosta metoda grania na ego i ambicji Rona była niezwykle skuteczna. Jej brat niemal natychmiast zareagował.
– Chciałbyś. To co? Ja, Harry i Ginny.
– Nott, ja i Blaise. Pierwszy wolny termin na boisko we wrześniu pasuje?
– Stoi.
Uścisnęli sobie ręce. Ginny zauważyła, że Hermiona popycha Harry’ego subtelnie w tył, cały czas obserwując, czy Ron patrzy na Draco. Z tego niespotykanego zakładu wyniknęła dalsza rozmowa na temat Quidditcha, przepełniona przechwałkami ze strony obu chłopców. Harry pozwolił, by przyjaciele go wyprzedzili. Plan Hermiony i Draco był genialny. Nie było możliwe, by Ron choć na moment odwrócił się w kierunku siostry.
Ginny zerknęła na Harry’ego. Uśmiechał się szeroko. Kiedy złapał ją za rękę, spuściła wzrok i spłonęła rumieńcem. To było do niej kompletnie niepodobne. W kontaktach z chłopcami nigdy nie była nieśmiała. Jednak z drugiej strony wiedziała, że to nie był tylko byle chłopiec. Przecież to o nim myślała przez tyle lat.
Nie chcieli ryzykować przyciągania spojrzeć niepotrzebną rozmową. Z resztą, nie była ona konieczna. Szli tak, nie wypowiadając ani słowa, ciesząc się zwykłym, prostym i niewinnym połączeniem ich dłoni. Nie zwracała już uwagi na temat rozmowy przyjaciół, ani na drogę którą szli. Czuła jedynie delikatne ciepło rozlewające się powoli po jej ciele i intensywny, męski zapach na pożyczonej bluzie.
Dom Potterów pojawił się przed jej oczami zdecydowanie szybciej niż by tego chciała. Harry puścił jej rękę chwilę później. Głosy przycichły, a wokoło słychać było jedynie poranny śpiew ptaków i siedem par stóp stąpających po żwirowej dróżce. Fred otworzył powoli bramkę i zaczęli wchodzić na teren posesji. Już mieli przechodzić pod liśćmi starej wierzby, gdy zza drzwi garażowych usłyszeli:
– Harry?
Ginny zamarła. Pozostali również. Niemal jak na komendę odwrócili głowy, by zlokalizować właściciela głosu. Ich oczom ukazał się Syriusz z plecakiem górskim w ręce.
– Sy-Syriusz, co ty tu robisz? – zapytał głupkowato Harry. – Przecież nawet nie ma siódmej.
– Mógłbym zadać ci to samo pytanie – powiedział niezwykle poważnie.
– Oj, bo widzisz… My… My…
– To wszystko moja wina – powiedziała Hermiona, wychodząc na przód grupy – Zaproponowałam, żeby urządzić ognisko na plaży z okazji jego urodzin.
– Tak, byliśmy na plaży. To był pomysł nas wszystkich. – George również podszedł bliżej do Syriusza. Zaakcentował ostatnie słowo, patrząc na Hermionę. – To miał być dodatkowy prezent dla Harry’ego.
Syriusz zrobił niesamowicie dziwną minę. Zacisnął usta w cienką kreskę i napiął policzki. W końcu nie wytrzymał i roześmiał się.
– Przepraszam, dłużej nie mogłem.
Harry uniósł wysoko brwi.
– Czy naprawdę myślałeś, że ukarzę was za wyjście na plażę? Przecież też miałem kiedyś szesnaście lat, na Merlina.
Wszyscy odetchnęli z wielką ulgą.
– A teraz radzę wam wszystkim jak najszybciej iść do pokoi. James zaraz wstaje, wybieramy się dzisiaj do… W góry. Jedziemy w góry – powiedział szybko, patrząc na Harry’ego.
Nie zadając zbędnych pytań, ruszyli do domu. Starając się robić jak najmniej hałasu, weszli po schodach i kilka minut później leżeli w łóżkach poprzebierani w piżamy. Tak jak powiedział Syriusz, niecały kwadrans później po korytarzu rozległ się odgłos cichych kroków.


Mieszkanie Freda i George’a na ulicy Pokątnej było niewielkie, ale z pewnością wystarczające jak na początek. Prowadziły do niego strome i okropnie skrzypiące schody na zapleczu ich sklepu. Ginny naliczyła dokładnie siedemnaście stopni. George zaprowadził ją do gabinetu, gdzie miała spać. Bracia rozłożyli jej łóżko polowe, które wyglądało niezachęcająco i niewygodnie. Mimo to dziewczyna naprawdę nie narzekała.
– Naprzeciwko wejścia jest łazienka, a po prawej kuchnia. Jakbyś czegoś potrzebowała, będziemy u nas w sypialni, która jest…
– Dzięki, George, ale zostało mi tylko jedno pomieszczenie, którego nie opisałeś. Chyba domyślam się co tam jest – powiedziała, uśmiechając się zadziornie. – Mogę iść wziąć prysznic?
– Tak, jasne. Ja lecę na doł do sklepu. Wrócimy pewnie jakieś półtorej godziny po zamknięciu. Czuj się jak u siebie. – Po tych słowach wyszedł z mieszkania.
Rozejrzała się wokoło. Gabinecik był odrobinę mniejszy niż jej pokój w Norze, ale wpadało do niego zdecydowanie więcej światła, co widać było nawet o tak późnej porze. Latarnie uliczne oświetlały Pokątną na intensywnie żółty kolor, przekłamując barwy zmęczonych przechodniów pędzących do domów.
– Czyli jednak Londyn również kładzie się spać – mruknęła do siebie.
Z kufra wyjęła swoją piżamę, ręcznik i kosmetyki. Poszła do klaustrofobicznej łazienki. Była prostokątna i w pełni wyposażona. Bracia wykorzystali dokładnie każdy centymetr tego niewielkiego pomieszczenia. Szybko zmyła makijaż i umyła zęby. Rozebrała się i weszła pod prysznic. Pisnęła, gdy po przekręceniu gałki początkowo poleciały na nią zimne kropelki. W końcu jednak otulił ją ciepły strumień wody. Umyła się dokładnie, ciesząc się przyjemnym gorącem pary. Zakręciła wodę i chwyciła za ręcznik, by błyskawicznie się nim okryć. Po przebraniu się i zebraniu swoich rzeczy, niemal wybiegła z łazienki. Chłód starej kamienicy natychmiast dał o sobie znać. Szybko schowała się pod grubą kołdrę i naciągnęła ją aż po same uszy. Mimo że latarnie świeciły niemiłosiernie, zasnęła naprawdę szybko.
Budzik obudził ją o siódmej trzydzieści. Kiedy wstała z łóżka z zaskoczeniem stwierdziła, że nie jest jej tak zimno jak wieczorem. Rozejrzała się po pokoju i naprzeciwko siebie zauważyła stary, przenośny grzejnik.
Jak chcą to potrafią być kochani” – pomyślała, śmiejąc się w duchu.
W mieszkaniu było jeszcze cicho, więc stwierdziła, że bracia musieli jeszcze spać. Starając się robić jak najmniej hałasu, udała się do łazienki i wykonała poranną toaletę. Ubrała się zwyczajnie, na sportowo, a swoje długie rude włosy związała w wysoki kucyk. Pomalowała rzęsy, użyła różu do policzków i brzoskwiniowego błyszczyka. Kiedy przeszła do kuchni, zauważyła, że drzwi do pokoju Freda i George’a były zamknięte. Wstawiła wodę na herbatę i postanowiła poczekać aż się zagotuje, żeby dźwięk gwiżdżącego czajnika nie wypełnił całego mieszkania. Z jednej z wiszących szafek wyjęła kubek i czarną herbatę.
Usiadła przy stole i chwyciła kubek w obie ręce, by się nieco ogrzać. Kuchnia była chyba największym pomieszczeniem w całym mieszkaniu, choć nie można było jej określić samej w sobie mianem dużej. Na jej środku stał kwadratowy stół z jasnego drewna i cztery krzesła, dosunięte do niego do granic możliwości. Pozostałe meble układały się na kształt litery U. Po prawej stronie stała średniej wielkości lodówka z zamrażarką, na której chłopcy zawiesili dużo kartek z różnymi przypomnieniami i zdjęcie rodzinne ze świąt Bożego Narodzenia. Po tej stronie znajdowały się również wiszące szafki i blaty zapełnione różnymi płatkami, przyprawami i metalowym chlebakiem. Lewa i środkowa część kuchni były oświetlone ogromnymi oknami wychodzącymi na ulicę Pokątną. W centralnym punkcie znajdował się zlew, a tuż obok kuchenka gazowa.
Ginny wzięła łyk herbaty i podeszła do okna. Oparła się o blat i wyjrzała na zewnątrz. Nad ulicą wciąż unosiła się delikatna mgła, ale widać było już pierwszych sprzedawców otwierających swoje kramy i sklepiki. Przez moment zdawało jej się, że widziała Ollivandera wracającego z Dziurawego Kotła, zapewne po śniadaniu. Zaburczało jej w brzuchu.
– Cześć, siostra. Chyba jesteś głodna, co?
Fred pojawił się w kuchni, wciąż ubrany w szkarłatną piżamę i kapcie w kształcie głowy smoka.
– Naprawdę nosisz to paskudztwo? – zapytała Ginny, ledwo powstrzymując śmiech i wskazała na stopy chłopaka.
– Uwierz mi, chciałbym tego nie robić, ale zdaje mi się, że mama rzuciła na nie jakieś zaklęcie, bo jeżeli rano ich nie założę, zaczynają za mną biegać i szczypać mnie w pięty – powiedział i zrobił kwaśną minę. – To co? Może być jajecznica?
Dziewczyna kiwnęła głową. Brat poprosił, by pokroiła chleb i posmarowała go masłem, więc tak też zrobiła. Sam natomiast zajął robieniem się jajecznicy na bekonie. Pod koniec gotowania, posypał ją odrobiną chili, a następnie nałożył ją na talerze. Włączył ekspres do kawy i poszedł dobudzić George’a. W końcu we troje zasiedli do stołu i zaczęli jeść.
– Jak nastawienie przed kursem? – zapytał George pomiędzy kęsami chleba.
– Raczej nijakie. Nie spodziewam się fajerwerków po tych dwóch tygodniach. Co może być ciekawego w dziennikarstwie? – zapytała i wzruszyła ramionami.
– Bez przesady. Trochę optymizmu, Gins.
– Jak ty też zaczniesz tak do mnie mówić to już całkowicie go stracę – westchnęła, gdy po raz kolejny usłyszała to paskudne przezwisko, tym razem z ust Freda.
Zebrała talerze i umyła naczynia. George poszedł do łazienki, a drugi z braci zamknął się w sypialni, by się przebrać. Kuchnię wypełniał już intensywny zapach kawy, która przelewała się powoli przez filtr do szklanego dzbanka. Kiedy Fred ponownie zjawił się w kuchni, był już ubrany i gotowy do wyjścia. Obiecał Ginny, a raczej pani Weasley, że przez kilka pierwszych dni kursu będzie odprowadzał dziewczynę aż pod drzwi redakcji Proroka Codziennego.
– Mogę jeszcze napić się kawy? – zapytał, zerkając na zegar wiszący w przedpokoju.
– Tak, spokojnie. Mam jeszcze godzinę do rozpoczęcia zajęć. Poza tym nie umrę jeżeli się spóźnię.
– Ale ja tak. Mama mnie zabije –  powiedział śmiertelnie poważnie i nalał sobie do kubka czarnej i parującej kawy. Posłodził ją dwiema kostkami cukru i zamieszał łyżeczką. – Zdrówko.
Ginny zauważyła, że dwa piętra niżej, pod wejściem do Magicznych Dowcipów Weasleyów tworzyła się już niemała kolejka ludzi czekających na jego otwarcie.
– Zawsze tak jest? – zapytała z ciekawością.
– Jak? Ach, tak… Czasami się zdarza. Wczoraj weszły nowe produkty i nie wszyscy zdołali je kupić. Pewnie chcą je dorwać zanim znowu się wyprzedadzą – odpowiedział, trochę mamrocząc, jakby nie chciał przechwalać się popularnością sklepu. – Nawet nie wiesz jak pieniądze Harry’ego nam pomogły… Dobrze, że jego rodzice nie zauważyli nagłego zniknięcia tysiąca galeonów z jego skrytki.
– Powiedzmy, że tysiąc galeonów w tę czy we w tę dla Potterów… Mówił mi, że powoli zwraca te pieniądze na swoje miejsce.
– Tak, od czerwca oddajemy mu z odsetkami. Całe szczęście tata uwierzył w tę historię o wygraniu na loterii i sprzedaniu patentu na fajerwerki w kształcie czterolistnych koniczynek.
– Mamy chyba jeszcze nie przekonaliście – zaśmiała się Ginny i odłożyła kubek po herbacie do zlewu – Na pewno pisaliby o tym w gazetach, Arturze. Przecież sama irlandzka drużyna ponoć kupiła trzysta pudełek na mecz towarzyski z Anglią. – powiedziała, naśladując głos zdenerwowanej pani Weasley.
– Mama chyba nie wie jak działają gazety.
– Na moje szczęście.
– Na nasze szczęście.


Kiedy wyszli z mieszkania o ósmej trzydzieści, George od pewnego czasu był już w sklepie i dopracowywał ostatnie szczegóły przed jego otwarciem. Fred i Ginny wyszli wyjściem na tyłach budynku, żeby ominąć co najmniej tuzin osób stojących pod głównymi drzwiami.
Biznes na Pokątnej powoli budził się ze snu. Właściciel księgarni Esy i Floresy ustawiał właśnie kredową tablicę informującą zapewne o jakimś spotkaniu autorskim. Jeden z pracowników sklepu miotlarskiego wprowadzał kosmetyczne zmiany wystawy, czyszcząc rączkę Nimbusa 2005, wykonaną z orzechowego drewna. Z kominków poustawianych w bocznych uliczkach powoli zaczęli wychodzić pierwsi klienci.
Ginny uwielbiała Londyn. Ottery St Catchpole nie mogło się równać z jego dynamiką, wielkością i różnorodnością. Mimo że nie miała najmniejszych chęci chodzenia na kurs dziennikarski, była przeszczęśliwa, że oznaczało to dla niej dwa tygodnie w wielkim mieście.
Dojście do banku Gringotta oznaczało pokonanie połowy docelowej trasy. W przeciwieństwie do reszty ulicy, w tym budynku praca rozpoczęła się już dawno temu. Przez ogromne drzwi wejściowe w ciągu minuty przechodziło wiele czarownic i czarodziejów. Bank znajdował się niemal w centralnej części kompleksu ulic ukrytych przed mugolami. Wyznaczał koniec głównego odcinka handlowego ulicy Pokątnej. Za Gringottem, poza sklepem Ollivandera, znajdowały się już raczej biura, urzędy, niewielkie siedziby firm i kawiarenki. Tak też było z główną siedzibą redakcji Proroka Codziennego.
Własnością gazety była biała i wysoka na cztery piętra kamienica, znajdująca się pod numerem 129 a. Fred poszedł przodem i otworzył Ginny drzwi. Weszli do środka. Wnętrze redakcji prezentowało się zdecydowanie lepiej niż można było się tego spodziewać. Na lewo od wejścia znajdowała się niewielka recepcja, gdzie siedziała czarownica w średnim wieku. Przywitała ich ciepłym uśmiechem.
– Państwo na kurs? – zapytała.
– Tak. Znaczy, tylko siostra – wyjaśnił Fred.
– Mogę prosić nazwisko?
– Weasley. Ginewra Weasley. – Ginny skrzywiła się nieco na dźwięk własnego imienia.
Recepcjonistka wskazała im sofy znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia i poinformowała, że zajęcia rozpoczynały się dopiero za dziesięć minut.
– Pod salą nie ma gdzie usiąść, więc proponuję poczekać tutaj. Tuż przed dziewiątą osoba prowadząca przyjdzie tutaj, by państwa zaprowadzić. Jeżeli jednak woli pani iść już na miejsce spotkania – schodami na drugie  piętro, korytarz po prawej, pierwsza w prawo, pokój numer siedemnaście.
Ginny kiwnęła głową.
– Dasz sobie radę? –  zapytał Fred, kładąc rękę na ramieniu siostry.
– Proszę cię. To tylko siedzenie przy biurku przez siedem godzin z przerwami. Nie umrę, naprawdę.
Chłopak uśmiechnął się i pocałował ją w rude włosy.
– Będę po ciebie o szesnastej. Baw się dobrze.
Ginny wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się delikatnie. Kiedy zniknął za drzwiami, odwróciła się na pięcie i zaczęła wspinać się po schodach. Na półpiętrach wisiały najważniejsze okładki Proroka Codziennego oprawione w proste, czarne ramki. Gdy zerknęła przelotnie na pierwsze piętro, stwierdziła, że wyglądało zaskakująco nowocześnie, niemal mugolsko. Zauważyła kilka gabinetów i ponownie ruszyła przed siebie. Drugie piętro nie różniło się wystrojem od reszty budynku. Idąc po surowej, marmurowej posadce, ukradkiem spoglądała na gabinety o przeszklonych drzwiach i przednich ścianach. Na jednej ze ścian zauważyła strzałkę z napisem „kurs dziennikarski”. Posłusznie skręciła dwukrotnie w prawo, aż natknęła się na pokój, a raczej salkę konferencyjną oznaczoną tabliczką z numerem siedemnaście. Pod pomieszczeniem stało już kilkoro czarodziejów i czarownic. Część z nich wyglądała jakby dopiero wstali z łóżka, a inni jakby wepchnęli kurs pomiędzy spotkania w Ministerstwie Magii. Westchnęła głęboko.
Równo o godzinie dziewiątej usłyszała na korytarzu stukot kobiecych obcasów. Ich właścicielka stawiała kroki w naprawdę donośny sposób, jakby chciała zawiadomić wszystkich o swoim przybyciu. Kiedy dziewczyna zauważyła kto szedł w ich kierunku, niemal złapała się za głowę i nawet pożałowała godzin spędzonych wspólnie z przyjaciółmi przy ognisku. Wściekle różowy kostium raził w oczy, a nakręcone na wałki, grube, blond loki nie ruszały się razem z resztą ciała.
– Witam państwa. Zapraszam do środka – powiedziała, otwierając drzwi.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca przy dużym, owalnym stole, odezwała się ponownie:
– Nazywam się Rita Skeeter i poprowadzę dzisiejsze zajęcia.


Mimo całej niechęci do Skeeter, której nabyła podczas Turnieju Trójmagicznego i pisania absurdalnych artykułów na temat Hermiony i Wiktora Kruma, Ginny musiała jej przyznać, że naprawdę znała się na swoim zawodzie.
Dosłownie w ciągu dziesięciu minut zapoznała ich z najważniejszymi wydarzeniami historii dziennikarstwa magicznego, a w kolejne dziesięć zajęło jej omówienie głównych gatunków i form wypowiedzi. Na dodatek opowiadała naprawdę ciekawie, co zachęciło Ginny do wyjęcia z torby notatnika i pióra.
Ręka bolała ją niesamowicie od szybkiego tempa pisania. Rita Skeeter zwolniła nieco, kiedy podawała definicję informacji i podawała jej typy. W końcu, gdy zaczęła tłumaczyć strukturę redakcji, Ginny mogła pozwolić sobie na chwilowe przerwy w pisaniu, ponieważ dziennikarka co chwilę wplatała do swojego wykładu anegdoty o współpracownikach. Około dziewiątej pięćdziesiąt poprosiła o zadawanie ewentualnych pytań. Kilka osób podniosło ręce. Równo o dziesiątej ogłosiła koniec pierwszych zajęć i zaprosiła wszystkich kursantów na półgodzinną przerwę.
– Polecam wybrać się na czwarte piętro. Mamy tam wspaniałą kawiarnię – powiedziała, zanim cztery osoby zerwały się z krzeseł i podbiegły, by porozmawiać z kobietą na osobności.
Ginny schowała swoje przybory do torby i zarzuciła ją na ramię. Postanowiła, że przed wizytą na ostatnim piętrze pomyszkuje nieco w okolicy salki konferencyjnej. Kiedy udało jej się przedrzeć przez kursantów, zauważyła, że na tabliczkach wiszących przy gabinetach widniał nie tylko numer, ale również nazwisko i przydział osób w nich pracujących. Szybko zorientowała się, że to piętro należało do osób pracujących nad Prorokiem Niedzielnym. Uśmiechnęła się do siebie i postanowiła, że odnajdzie pokój Jamesa.
Znalazła go mniej więcej po drugiej stronie budynku od salki konferencyjnej. Podczas gdy okna salki wychodziły na podwórze znajdujące się za kamienicą, z okien po tej stronie było widać ulicę Pokątną. Rozejrzała się wokoło i, upewniwszy się, że nie jest obserwowana, delikatnie popchnęła szklane drzwi, trzymając je za masywną, metalową klamkę.
Na środku gabinetu stało lakierowane biurko z ciemnego drewna i obrotowe krzesło, obite czarną skórą. Na blacie biurka leżał stos notatek i wycinki z różnych gazet, a także szklany kałamarz, wypełniony czarnym tuszem i duże pióro żurawia. W lewym rogu stała również oprawiona fotografia, na widok której Ginny uśmiechnęła się szeroko. Przedstawiała Jamesa, Lily i Harry’ego, pozujących z Jeepa po środku sawanny w Kenii. W tle widać było delikatny zarys gór i powoli przechadzające się dostojne słonie.
Kiedy usłyszała kroki na korytarzu, nerwowo odłożyła zdjęcie na swoje miejsce i szybko wyszła z gabinetu. Ruszyła w kierunku schodów i wspięła się na czwarte piętro. Zaraz po prawej stronie znajdowała się barowa lada, za którą stały trzy czarownice, zbierające zamówienia i parzące kawę. Jednak to nie kawiarniana kolejka przykuła uwagę Ginny, a  ogromne okna, rozpoczynające się tuż przy podłodze, a kończące się w połowie skośnego sufitu.
Słoneczne promienie wpadające do środka pomieszczenia sprawiały, że było cudownie jasne i zdecydowanie przyjaźniejsze dla oka, niż poprzednie trzy piętra i parter budynku. Zadecydowała, że spędzi tu ostatnie piętnaście minut przerwy z kubkiem gorącej kawy. Stanęła w kolejce i zamówiła duże latte za dziesięć sykli. Po kilku minutach otrzymała swoje zamówienie. Ruszyła w kierunku wysokiego stołu, który ciągnął się na całą długość ogromnego okna i usiadła przy jednym z barowych krzeseł. Trzymała ciepły kubek w dłoniach, przyglądając się małym postaciom, krążącym po ulicy Pokątnej.
– Ginny? Ginny Weasley?
Zaskoczona, podniosła wzrok i zobaczyła, że tuż obok niej stał Cedrik Diggory. Chłopak uśmiechał się szeroko, a nieco zbyt długie włosy opadały mu na oczy.
– Co ty tu robisz? – zapytała, odwzajemniając uśmiech.
– Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Wolne? – zapytał, wskazując na puste krzesło obok dziewczyny. Ginny skinęła głową. Cedrik usiadł i położył na stole swoją torbę.
– Jestem w trakcie kursu dziennikarskiego. Tego ze Skeeter. Myślałam, że będzie okropnie, ale, nie zapeszając, póki co nie jest tak źle.
– Śmiesznie się składa, bo w takim razie zobaczymy się znowu za jakieś osiem minut w sali siedemnastej.
– Jak to? – zapytała zaskoczona.
– Warunek awansu w pracy. Rozgłośnia stwierdziła, że jeżeli chcę przeskoczyć z robienia kawy na prawdziwe relacjonowanie wydarzeń, powinienem się trochę podszkolić. U najlepszych. Co w sumie śmiesznie o nich świadczy, skoro nie uważają własnych pracowników za tych najlepszych – zaśmiał się.
Ginny dopiero wtedy przypomniała sobie, że Cedrik zaraz po skończeniu Hogwartu zaczął pracę w Londyńskiej Rozgłośni Studenckiej. Było to całkiem popularne radio, zwłaszcza wśród młodzieży ze starszych klas w Hogwarcie oraz absolwentów tej szkoły. Dla niektórych taka praca była spełnieniem marzeń, ale dziewczyna dobrze wiedziała, że Cedrik nie zaliczał się do tej grupy. Chłopak trafił tam przez kompletny przypadek, a raczej niefortunne zrządzenie losu.
– Nie chcę cię martwić, Ginny – Chłopak wyrwał ją z zamyślenia. – Ale jeżeli chcesz dokończyć tę kawę, to zostały ci jakieś dwie minuty.
Jednym, dużym łykiem pozbyła się resztek zawartości kubka. Odłożyła go z impetem na stół, przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy nie uderzenie go nie ukruszyło. Upewniwszy się, że nie będzie musiała płacić dodatkowych galeonów za ewentualne uszkodzenia, których całe szczęście nie spowodowała, wstała gwałtownie i przełożyła swoją torbę przez ramię. Uśmiechnęła się do Cedrika, zachęcając tym samym, by poszedł razem z nią.
Do sali szli w milczeniu, skupiając się raczej na tym, by nie spóźnić się kolejne zajęcia. Weszli dosłownie chwilę przed dziesiątą trzydzieści i zajęli miejsca obok siebie. Kiedy Skeeter przeszła przez szklane drzwi, rzuciła w ich kierunku dość nieprzyjemne spojrzenie.
– Pojawił się pan w końcu, panie Diggory. Już myślałam, że pana nie zobaczymy.
Po tych słowach otworzyła teczkę i wyjęła z niej cztery, grube foldery. Rzuciła je na stół i wbiła wzrok w kursantów.
– Zabawa się skończyła, szanowni państwo. – Ginny o mało nie wybuchnęła śmiechem, gdy usłyszała poważny ton, który przybrała dziennikarka. – W tych segregatorach znajdziecie pozornie niepowiązane ze sobą notatki i zdjęcia. Waszym zadaniem będzie odtworzenie z tych materiałów wydarzeń, które miały miejsce, a następnie opracowania tekstu na ich podstawie. Proszę dobierzcie się w trzyosobowe zespoły. – Cedrik szturchnął Ginny w ramię, ale zanim zdążył się odezwać Skeeter ponownie zabrała głos – Pana Diggory’iego prosiłabym o pracę z kimś innym.
Chłopak zerknął zdziwiony na Ginny, ale bez słowa wstał i podszedł do dwójki czarodziejów, którzy wyglądali jakby traktowali to zadanie jako najważniejszy sprawdzian w ich życiu. Do Ginny dosiadła się przyjaźnie wyglądająca szatynka i chłopak mniej więcej w wieku siedemnastu, może osiemnastu lat. Po szybkim przedstawieniu się, dowiedziała się, że nazywają się Amelie i Tom. Skeeter przeszła po sali i rozdała foldery. Chwilę później machnęła różdżką i przed każdą grupą pojawiła się maszyna do pisania i duża ilość papieru.
– Na to zadanie macie dokładnie trzy i pół godziny. Po upłynięciu tego czasu, obok maszyny ma leżeć gotowy do publikacji tekst oraz dobrane do niego zdjęcie. Do dyspozycji macie też książki, które znajdują się na regałach za waszymi plecami. Pamiętajcie, że ma być to praca grupowa. Myślę, że warto byłoby zacząć od podzielenia się dostępnymi tekstami i opracowaniem własnych notatek na ich podstawie. Także pióra w dłoń i do dzieła!
Po tych słowach machnęła różdżką, a wokół każdej grupy utworzyła się ledwo widoczna bańka, która wyciszała wszelkie dźwięki, pozwalając na pełne skupienie. Ginny wzięła do ręki folder i otworzyła go. W środku znajdowało się pięć zdjęć, a raczej pięć różnych ujęć tej samej sytuacji. Nie przyjrzała się im dokładnie, ale po tych krótkich oględzinach uznała, że przyjdzie im pisać artykuł do kolumny plotkarskiej. Chwyciła za trzy świstki papieru, które leżały na wierzchu segregatora i zaczęła czytać nabazgrolone na nich informacje.
“18:30 - W i ? wchodzą do restauracji. 20:14 - ? wychodzi pierwsza, W zaraz za nią.”
– Niezbyt fascynujące – mruknęła bardziej do siebie niż do swoich partnerów.
Kolejna karteczka okazała się być poplamionym czerwonym winem i nieco zmiętym rachunkiem. Restauracja o dziwacznej nazwie, nie do wymówienia przynajmniej dla Ginny, znajdowała się w Sofii, w Bułgarii. Kwota była nieco niewyraźna przez plamę wina, ale po chwili rozszyfrowała, że ten ktoś zapłacił naprawdę sporo. Ktokolwiek jadł wtedy kolację w tej restauracji był albo naprawdę głodny, albo miał za dużo pieniędzy.
– Ojej, ja wiem kto to jest! – odezwała się nagle Amelie, wpatrując się w jedno ze zdjęć. – To Madison Evergreen, ta amerykańska modelka. Ależ ona ślicznie wygląda!
Ginny przyjrzała się ponownie zdjęciom. Na jednym z nich zobaczyła wyraźne ujęcie roześmianej dziewczyny, Madison, którą obejmował ramieniem jakiś mężczyzna. Dopiero, gdy modelka odwróciła głowę, Ginny zobaczyła twarz tego tajemniczego chłopaka. Był to nie kto inny jak Wiktor Krum.
– Krum? To się nazywa dziennikarstwo wysokich lotów… – prychnął Tom.
Ginny westchnęła i niechętnie zabrała się za tworzenie zarysu randki amerykańskiej modelki i byłego niedoszłego chłopaka swojej najlepszej przyjaciółki.
Kiedy tylko wielki zegar wiszący na ścianie wskazał godzinę czternastą, bańki zniknęły. Każda z grup zgodnie z poleceniem opracowała artykuły na mniej więcej jedną do dwóch stron maszynopisu. Skeeter bez słowa przeszła po sali i zebrała prace. Widząc, że wszyscy siedzieli, oczekując na jakieś dalsze instrukcje, powiedziała:
– Przerwa obiadowa! Porozmawiamy za godzinę!
Kursanci wstali z krzeseł i zaczęli opuszczać pomieszczenie. Ginny poczekała aż Cedrik podejdzie do niej. Chłopak uśmiechnął się do niej i zapytał:
– Idziemy coś zjeść? Umieram z głodu.
Dziewczyna skinęła głową i założyła swoją torbę na ramię. Wyszli z budynku redakcji i udali się w stronę centralnej części Pokątnej. Ulica tętniła życiem. Czarodziejów było mnóstwo zarówno w sklepach jak i przed nimi. Cedrik zaproponował, by weszli do jednego z jego ulubionych pubów na tradycyjną rybę z frytkami.
Usiedli w rogu sali na drewnianej ławie, która wyłożona była płaskimi i dość twardymi poduchami w czerwono-brązową kratę. Po chwili podeszła do nich dosyć pulchna czarownica w ciemnym fartuchu. Podała im menu, ale Cedrik tylko machnął ręką.
– Dwa razy rybę z frytkami i groszkiem.
– Do picia? – zapytała kobieta raczej znudzonym tonem.
– Dla mnie bitter ale, a dla… ¬– Odwrócił głowę do Ginny. – Na co masz ochotę?
– Piwo kremowe.
– A dla mojej koleżanki zwykłe piwo kremowe.
Czarownica spisała zamówienie szybko w małym notesiku i odeszła bez słowa, zabierając ze sobą karty dań. Ginny rozejrzała się po pubie. W środku nie było zbyt dużo ludzi, ale mimo to ponad połowa stolików była zajęta.
– Niedługo znowu Hogwart, co? – powiedział nagle Cedrik. – Ty jesteś teraz na…
– Piątym roku. Zaczynam we wrześniu.
– Piątym roku – powtórzył chłopak. – To znaczy, że twój brat i cała reszta zdawali teraz SUMy… Jak im poszło? Chyba już dostali wyniki, prawda?
Ginny skinęła głową.
– Tak. Z tego co wiem Ron i Harry będą mieli te same przedmioty, po pięć. Hermiona będzie miała chyba siedem.
Do stolika ponownie podeszła kelnerka. Obok Cedrika położyła kufel ale, a obok Ginny butelkę piwa kremowego. Kiedy położyła koszyczek ze sztućcami obok metalowego serwetnika, sięgnęła do kieszeni fartucha, by wyjąć otwieracz. Kapsel odskoczył, a butelka otworzyła się z cichym sykiem. Cedrik uśmiechnął się do kobiety, gdy ta odchodziła.
– A co z tobą?
– W sensie? – zapytała, upijając łyk piwa.
– Jakie egzaminy chcesz pisać na koniec tego roku? Co planujesz?
Dziewczyna westchnęła.
– Poza tymi obowiązkowymi myślałam o numerologii, ewentualnie o runach. Jeszcze zobaczę… Mam czas do grudnia, żeby dokonać ostatecznej decyzji.
– Runy są potwornie trudne, ale bardziej przydatne niż numerologia. Otwierają więcej drzwi, jakbyś ewentualnie potknęła się na zaklęciach czy czymś takim – powiedział. – Jak sobie radziłaś z nimi do tej pory?
– Nie było tak źle… – mruknęła Ginny.
– Jak przysiądziesz do nauki to powinnaś dać sobie radę – odparł. Miał naprawdę ciepły uśmiech. Taki szczery i uspokajający.
Chwilę później kelnerka ponownie przerwała im rozmowę, przynosząc dania. Porcje były naprawdę ogromne, a na ich zjedzenie zostało im jedynie czterdzieści minut. Ginny, której brzuch już od dawna burczał z głodu, złapała szybko za sztućce i wbiła widelec w jedną z frytek. Kiedy podniosła wzrok, zamarła z frytką w połowie drogi do ust.
Cedrik w prawej ręce trzymał koszyczek, a lewą ręką starał się wyjąć z niego sztućce. Starał się, bo cała jego lewa dłoń trzęsła się na wszystkie strony. Dziewczyna przez moment obserwowała jego zmagania w osłupieniu, ale szybko otrząsnęła się i zaczęła jeść. Nie chciała wyjść na nieuprzejmą.
Czyli jednak nie udało się mu pomóc…” – pomyślała ze smutkiem.
To niekontrolowane trzęsienie ręki było wynikiem strasznego wypadku, którego ofiarą był Cedrik na szóstym roku w Hogwarcie. Wszystko wydarzyło się podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, którego chłopak był uczestnikiem. Z tego co pamiętała, kiedy Diggory znajdował się dosłownie dwa zakręty od Pucharu, na Cedrika rzuciła się jedna z ukrytych w labiryncie akromantul. Nie miał szans na obronę, atak był zbyt niespodziewany. Olbrzymi pająk zmiażdżył mu rękę, ale gwoździem do trumny było ukąszenie w nadgarstek. Chłopak pewnie by zginął, gdyby nie szybka reakcja Wiktora Kruma. Bułgar nie wahał się ani chwili i ruszył z pomocą swojemu przeciwnikowi. Niestety, zanim Cedrik wydostał się z labiryntu, trucizna rozprzestrzeniła się po całej jego ręce, powodując niemożliwe do usunięcia drgania.
– To nie jest w połowie tak uciążliwe jak może się wydawać – powiedział nagle Cedrik, nie odrywając wzroku od talerza. – Z resztą, spędziliśmy ze sobą kilka ostatnich godzin, a dopiero teraz to zauważyłaś.
Ginny zaczerwieniła się.
– Przepraszam… Ja nie chciałam wcale…
– Nic się nie stało – uciął szybko. – Cały siódmy rok jeździłem z rodziną po różnych szpitalach, ale jedyne co udało się osiągnąć to to. – Zrobił pauzę i wyciągnął rękę przed siebie. Zacisnął pięść aż pobielały mu knykcie, a ręka przestała się trząść. – Kiedy odpowiednio mocno napnę mięśnie…
Kiedy tylko się rozluźnił, drżenie powróciło. Westchnął smutno. Ginny bez zastanowienia chwyciła jego rękę w swoje dłonie. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Przez twarz chłopaka również przebiegł cień uśmiechu, ale szybko zniknął. Odchrząknął i wysunął rękę z jej uścisku.
– Tak czy inaczej, magomedykiem nie zostałem i nie zostanę.
Wrócili do jedzenia. Ryba Ginny była już praktycznie zimna, ale nie obchodziło ją to zbytnio. Zamiast tego, dyskretnie obserwowała jak Cedrik usilnie stara się ukryć smutek. Jedna chwila, dokładnie ułamek sekundy i wszystkie marzenia chłopaka legły w gruzach.
Ginny wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale w tamtej chwili mogła przyjrzeć mu się dokładniej. Wyglądał inaczej niż wcześniej. W jej głowie utkwił obraz tego Diggory’iego przed Turniejem Trójmagicznym, przystojnego, ale zawsze skromnego Puchona ze starszej klasy. Teraz Cedrik miał nieco zbyt długie włosy i nosił lekki zarost. Zdawało się jej też, że zachowuje jakby większą rezerwę w stosunku do obcych lub nowopoznanych ludzi, ale wciąż jest niesamowicie uprzejmy. Mimo nieco zmienionej oprawy wciąż był to ten sam chłopak. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Wyszli z restauracji kilkanaście minut przed piętnastą, więc kiedy doszli do Proroka zostało im dokładnie pięć wolnych minut do rozpoczęcia ostatnich zajęć tego dnia. Rita Skeeter tym razem niezbyt przejęła się punktualnością i postanowiła rozpocząć warsztaty chwilę wcześniej.
– Podczas przerwy pozwoliłam przejrzeć sobie wasze teksty – powiedziała bez zbędnego wstępu – i wybrałam moim zdaniem najlepszy. Tom, Ginewra, Amelie, gratulacje. Wasz tekst ukaże się jutro w Proroku Codziennym.
Kobieta zaczęła klaskać, a grupa poszła w jej ślady. Ginny czuła się zawstydzona. Nie było to spowodowane nagłym uznaniem kursantów, ale raczej faktem, że artykuł sygnowany jej nazwiskiem o randce bułgarskiego Szukającego już następnego dnia miał trafić w ręce każdej osoby z magicznymi zdolnościami na terenie Wielkiej Brytanii, a także pewnie poza jej granicami.
Dlaczego?” – pomyślała tylko Ginny z zażenowaniem i natychmiast uśmiechnęła się najszczerzej jak tylko była w stanie zrobić to w tamtym momencie.


Fred czekał na nią, tak jak obiecał, punktualnie o szesnastej. Siedział na jednej z kanap przy recepcji z notatnikiem i piórem w ręce. Był bardzo skupiony, szybko coś rysował i zapisywał. Ginny pomyślała, że pewnie wpadł na nowy pomysł na gadżet. Wiedziała, że nie lubił kiedy mu przeszkadzano, więc postanowiła, że poczeka na fotelu, po drugiej stronie szklanego stolika kawowego. Usiadła na oparciu i przypatrywała się bratu z uśmiechem. Nie miał pojęcia o jej obecności. Nagle, poczuła, że ktoś klepnął ją w ramię. Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętą twarz Cedrika.
– I jak? Dała ci ten artykuł? – zapytała.
Cedrik pomachał jej brązową teczką przed twarzą.
– Mój pierwszy artykuł o kompletnym zniszczeniu upraw marchewki przez gnomy ogrodowe. Bądź dumna.
Zachichotała.
– Słuchaj… – Ton jego głosu uległ delikatnej zmianie, co nie umknęło uwadze dziewczyny. – Idziemy dzisiaj małą grupką do pubu wieczorem. Może chciałabyś się przyłączyć?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ktoś odsunął ją nagle do tyłu. Fred wyrósł przed nią jak spod ziemi.
– Dzięki za zaproszenie, Diggory, ale moja siostra nie będzie się nigdzie z tobą szlajać.
– Spokojnie, to tylko wyjście na piwo. Obiecuję, że odstawię ją do domu całą i zdrową – odpowiedział spokojnie Cedrik i uśmiechnął się delikatnie w stronę Ginny.
– Przecież ona nawet nie jest pełnoletnia! – oburzył się Fred, powodując, że jego młodsza siostra roześmiała się głośno.
– Fred, uspokój się. Znalazł się święty. – Wywróciła oczami, a następnie zwróciła się do Cedrika. – Bardzo chętnie się z wami przejdę.
– Nie ma mowy! – powiedział i chwycił ją za rękę.
Nieważne jak bardzo silna była, jej brat był silniejszy. Mimo jej protestów wyprowadził ją przed budynek. Chciała się wyszarpać, lecz bezskutecznie. Udało się jej to dopiero, kiedy znaleźli się przy sąsiednim budynku i tylko dlatego, że Fred poluźnił uścisk.
– Co ty wyprawiasz? – krzyknęła wściekła.
– Ginny, proszę cię, nie rób sceny – jęknął.
– Ja?! Ja mam nie robić sceny?! – oburzyła się. – Na Merlina, jak ty coś czasem powiesz…
Ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Chłopak natychmiast ją dogonił.
– Nie chcę, żebyś spędzała czas z Diggorym.
– To masz kłopot, ponieważ przez najbliższe dwa tygodnie będę to robić – prychnęła. – Chodzimy razem na kurs dziennikarski. Poza tym, co z nim jest niby nie tak?
– Nie podoba mi się to, jak obchodzi się z dziewczynami – burknął.
– Jak obchodzi się z dzie… Co? Czy ty siebie słyszysz? – zapytała, nie kryjąc zirytowania. Nagle, doznała olśnienia i natychmiast się zatrzymała. Odwróciła się do brata. – Czy tobie naprawdę chodzi o ten przegrany mecz? Fred, to było trzy lata temu!
Chłopak nic nie odpowiedział. Popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i bez słowa zaczął iść w stronę mieszkania. Wiedziała, że wygrała tę dyskusję. Musiała użyć całej silnej woli, którą miała w sobie, by nie wybuchnąć śmiechem na ukryty powód nienawiści jej brata do Cedrika.
Mimo wewnętrznej satysfakcji, wciąż była wściekła, więc kiedy tylko wrócili do domu, natychmiast pobiegła do gabinetu i trzasnęła drzwiami. Usłyszała, że w kuchni jej starsi bracia zaczęli o czymś żywo rozmawiać. Pomyślała, że pewnie oboje starali wymyślić się jakąś rozsądną przemowę, która miała na celu przekonać ją do pozostania w domu, jednak dziewczyna nie miała najmniejszego zamiaru ich posłuchać.
Otworzyła walizkę i wyjęła z niej torbę do makijażu. Przy pomocy nieco brudnego od pudru lusterka i kilku kosmetyków, po kilkunastu minutach skończyła się malować. Postanowiła przebrać się w coś bardziej odpowiedniego. Z wieszaka zdjęła skórzaną kurtkę, w której przyjechała. Przez moment zastanawiała się czy spiąć włosy w wysoki kucyk czy zostawić je rozpuszczone, aż nagle zorientowała się, że przez całą awanturę z Fredem, Cedrik nie zdążył podać jej miejsca spotkania. Zrezygnowana, usiadła na łóżku polowym.
Zaczęła rozglądać się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na jednej z szuflad biurka. Wystawał z niej kawałek kartki, której wcześniej zdecydowanie tam nie było. Bez zastanowienia wstała, podeszła do biurka i otworzyła szufladę. Kartka okazała się fragmentem brązowego notesu, który został niefortunnie przytrzaśnięty przez właściciela, przez co nie uniknął pogięcia. Ginny postarała wyprostować okładkę, lecz niezbyt skutecznie. Zaczęła kartkować notatnik. Był pełen notatek na temat jakiegoś eliksiru. Wiele rzeczy było poskreślanych, część nazw była zapisana skrótami, których nie rozumiała. Po kilku stronach notatki zamieniły się w rysunki przedstawiające różne fiolki. Kilka z nich miało już nawet zaprojektowane etykiety, ale właściciel notesu nie zadbał o łatwy do rozczytania zapis słów na nich umieszczonych. Już zaczęła powoli sklejać jeden z wyrazów, gdy do rozległo się pukanie do drzwi. Zaskoczona, niemal upuściła notatnik na podłogę.
– Chwileczkę!
Szybkim ruchem schowała znalezisko z powrotem na jego miejsce i zamknęła szufladę. Dokładnie w momencie, gdy usiadła na łóżku i chwyciła za magazyn “Czarownica“, do pokoju wszedł George.
– Jeżeli przyszedłeś prawić mi kazanie, to daruj sobie – burknęła.
– Słuchaj, Gins, wiem, że jesteś wściekła, ale… – zaczął, ale Ginny szybko mu przerwała.
– Wiesz, że jestem wściekła, ale nadal używasz tego głupiego przezwiska!
– Ale masz gościa.
Zza drzwi wyłonił się Cedrik. Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny.
– Kompletnie zapomniałem powiedzieć ci, gdzie się spotykamy – powiedział. – więc pomyślałem, że po prostu przyjdę do ciebie.
Ginny wstała zadowolona i złapała za swoją czarną torbę.
– Baw się dobrze. I nie pij za dużo – powiedział George, kiedy odprowadzał Ginny i Cedrika do drzwi.
– Nie martw się. Odprowadzę ją do domu.
– Dzięki.
George zamknął za nimi drzwi. Pomiędzy wejściem do mieszkania a stromymi schodami była naprawdę mała przestrzeń, więc Cedrik przepuścił Ginny, całym ciałem przypierając do ściany. Dziewczyna szybko zeszła na dół.
– Cholernie niepraktyczne schody – powiedział, kiedy stał już na parterze zaplecza obok Ginny.
Przeszli przez koralikową zasłonę. Wyminęli tłum ludzi w sklepie i wyszli głównym wejściem na ulicę Pokątną.
– Spotkamy się z resztą już na miejscu. Masz ochotę? – zapytał, wskazując na maszynę z prażonymi orzeszkami, po drugiej stronie ulicy.
Ginny kiwnęła głową. Poczekali aż będą mogli spokojnie przejść. Zanim znaleźli się przy maszynie, para dzieci w wieku może ośmiu lat wyprzedziła ich. Dziewczynka zaczęła grzebać w kieszeniach i w końcu udało jej się znaleźć srebrne monety. Wrzucała je po kolei, a zniecierpliwiony chłopiec przekręcał gałkę. Gdy wrzuciła ostatni pieniążek, chłopiec podstawił pod lejek maszyny papierową torebkę w pionowe, biało-czerwone paski i przekręcił gałkę ponownie. Do torebki wpadły świeże orzeszki. Dzieci szybko odbiegły, wracając zapewne do swoich rodziców.
Cedrik wyciągnął z kieszeni spodni brązowy portfel i wyciągnął z niego trzy sykle. Zanim jednak zaczął je wrzucać, poczekał aż miniaturowy smok przechadzający się nad orzeszkami zionie ogniem. Kiedy zwierzę to zrobiło, chłopak natychmiast wrzucił do maszyny pieniądze i poczekał na przysmak z papierową torebką podstawioną pod lejek. Sięgnął po orzeszka, a następnie podał torebkę Ginny.
– Takie ciepłe są najlepsze. Spróbuj.
Wspólnie chrupiąc przekąskę, udali się prawie aż pod Dziurawy Kocioł. Jakieś dwadzieścia metrów od budynku, dzielącego świat czarodziejów i mugoli, skręcili w jedną z bocznych uliczek. Po lewej stronie znajdował się pub o wdzięcznej nazwie Psidwak. Nad wejściem wisiała duża drewniana tablica z wyrytą nazwą miejsca. Ginny zauważyła, że litera „k” była odmienna od reszty, zawierała w sobie rozdwojony ogon, charakterystyczny właśnie dla psidwaków. W środku było dość ciemno, choć po całym pomieszczeniu były poustawiane kompletnie niepasujące do siebie lampy. W rogu, zaraz przy barze, stała magiczna szafa grająca, nad którą wisiała kartka z napisem „Zagram co chcesz za pięć sykli!”. Stoliki w pubie były małe i drewniane, a w niektórych miejscach sali były zastąpione beczkami po piwie.
Cedrik skierował się w prawo, a Ginny bez słowa poszła za nim. Po zejściu po trzech, niskich schodkach, znaleźli się w osobnej salce. Tu było już nieco jaśniej i jakby przestronniej. Było tu zdecydowanie więcej ludzi niż w poprzednim pomieszczeniu. Naprzeciwko wejścia stał mały, kamienny kominek, w którym ktoś starannie poukładał drewno. Zaraz obok, przy prostokątnym stole, siedziała czwórka młodych czarodziejów. Ginny znała ich wszystkich z widzenia ze szkoły, ale znała nazwisko tylko jednej osoby. Dodatkowo, zdawało się jej, że jedna z dziewczyn musiała być w jakiś sposób związana z Quidditchem. 
– Cześć! – Cedrik podszedł do przyjaciół i przywitał się ze wszystkimi serdecznym uściskiem. – To jest Ginny Weasley. Ginny to są Marietta, Heidi i Malcolm. Cho już pewnie znasz.
Cho Chang uśmiechnęła się do niej promiennie, a Ginny w jakiś sposób zmusiła się do sztucznego uśmiechu. Nie znosiła tej dziewczyny, odkąd Harry chodził z nią przez kilka tygodni w zeszłym roku. Wszyscy, poza Cedrikiem, usiedli ponownie. Chłopak wyjaśnił, że pójdzie szybko zamówić im coś do picia.
– Kojarzę cię – powiedział nagle Malcolm. – Jesteś nową ścigającą Gryfonów, prawda?
Ginny odetchnęła z ulgą, kiedy zrozumiała, że przynajmniej przez najbliższy czas, rozmowa będzie dotyczyła przyjemnego dla niej tematu.
– Tak. Moi bracia zrezygnowali jakoś w listopadzie.
– Z jednej strony powiedziałbym, że to straszna strata dla Gryffindoru, bo byli świetni, ale z drugiej, mieli naprawdę dobrego następcę.
– Chyba następczynię – prychnęła Heidi.
– Dobra, masz rację. Następczynię. Heidi i ja też byliśmy na pozycji ścigających Hufflepuffu. Ja zrezygnowałem, ale…
– Tak, Malcolm dał nogę z drużyny, bo myślał, że nie da sobie rady z egzaminami. Ja natomiast postanowiłam grać dalej.
Dopiero wtedy skojarzyła, że Heidi miała na nazwisko Macavoy i stąd jej twarz wydawała się bardziej znajoma. W grudniu zeszłego roku naprawdę dała się jej we znaki, podczas jej debiutanckiego meczu o Puchar Quidditcha.
– Myślę, że to naprawdę super, że coraz więcej dziewczyn wkręca się w Quidditcha. Także jeżeli tylko kochasz to robić, to nie poddawaj się, dziewczyno! – powiedziała z entuzjazmem.
Zanim Ginny zdążyła odpowiedzieć, przy stoliku pojawił się Cedrik z dwoma kuflami piwa. Jaśniejsze z nich podał Ginny, a swoje, czarne jak smoła, postawił przed sobą. Usiadł obok Cho Chang.
– Widzę, że Heidi włączyła swój tryb motywujący, prawda? – powiedział i upił łyk piwa. – Nie wiem czy już się chwaliła, ale jest rezerwową szukającą w Harpiach.
– Naprawdę?! – Ginny była pełna podziwu. – To moja ulubiona drużyna! Gratulacje!
– Dziękuję. Dla mnie największym sportowym paradoksem jest to, że ten klub istnieje od XIII wieku, a niektórych idiotów nadal dziwi widok kobiety na miotle.
– A wy? – zapytała Ginny. – Co robicie?
– Właśnie skończyłem pierwszy rok medycyny. Powiem tak – zaczął Malcolm. – Jak nie jesteś absolutnie pewna, że chcesz być magomedykiem, daruj sobie. Myślałem, że po skończeniu Hogwartu będę mógł w końcu robić to co chcę, a teraz spędzam kilkanaście godzin dziennie, tłukąc do głowy informacje o zwierzętach… O zwierzętach! Jak ja chcę leczyć ludzi!
Cho zachichotała.
– Ja i Marietta mamy obecnie praktyki w Ministerstwie. Pomyślałyśmy, że będzie to lepiej wyglądać za rok, jako dodatek do OWTMów.
To zdanie uświadomiło Ginny jak bardzo nie ma pojęcia co chce robić w przyszłości. Świadomość, że za kilka miesięcy będzie musiała podjąć tak ważną decyzję nagle ją przytłoczyła, a na jej twarzy pojawił się ledwo zauważalny grymas. Widząc to, Cedrik kopnął ją delikatnie w kolano i uśmiechnął się do niej promiennie. Dziewczyna natychmiast się rozpogodziła i pozwoliła, by kolega zmienił temat rozmowy.


Wcześniej zdawało jej się, że miała do pokonania tylko jakieś siedemnaście schodów. W tamtej chwili liczba ta wzrosła raczej do siedemdziesięciu. Wszystko dookoła wirowało nieprzyjemnie, a jej nogi były jak z waty. Z tyłu czuła ciepłe ręce, które ją podtrzymywały.
Cedrik stał za nią i wyglądał bardziej na zmartwionego niż złego. Kiedy Ginny nie wycelowała w jeden ze stopni i zachwiała się niebezpiecznie, natychmiast ją złapał.
– Wiedziałem, że te U-Booty to był zły pomysł. Przecież ty pewnie nawet nigdy nie piłaś wódki… – mruknął pod nosem.
Ginny pokręciła przecząco głową, śmiejąc się przy tym głupkowato. 
– Ciszej, bo jeszcze, któryś z twoich braci zobaczy cię w takim stanie. Nie tylko ja dostanę za to po głowie.
Kiedy w końcu dotarli na szczyt schodów, a Ginny stała w miarę prosto, co prawda lekko kiwając się na boki, zaczęła szukać kluczy do mieszkania w swojej torebce. Robiła to przeraźliwie wolno, bo wszystko co miała w rękach, szybko z nich wypadało. W końcu zniecierpliwiony Cedrik wyrwał jej torbę i sam zajął się tym zadaniem. Jak się okazało, klucze znajdowały się w jednej z bocznych kieszonek.
– Jesteś moim bohaterem – powiedziała Ginny rozmarzonym tonem i nieco niewyraźnie.
Chłopak parsknął cicho śmiechem.
– Jasne, dzieciaku.
Nagle, Ginny wspięła się na palcach i zarzuciła mu ręce na szyje. Bez żadnej zapowiedzi pocałowała go delikatnie. Cedrik przez moment zastygł zaskoczony, ale szybko oddał pocałunek. Po krótkiej chwili otrząsnął się i odsunął dziewczynę od siebie.
– To nie jest dobry pomysł, młoda. Nie w taki sposób – powiedział i założył kosmyk jej rudych włosów za ucho.
Szybko otworzył drzwi i wpuścił Ginny do środka. Dziewczyna wybełkotała jakieś pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi. Najciszej jak potrafiła, przeszła do gabinetu i zapaliła światło. Syknęła i zmrużyła oczy; było naprawdę rażące. Rzuciła kurtkę i torebkę na podłogę. Ostatnie co zapamiętała, to próba rozerwania koperty zaadresowanej do niej i niezbyt udane lądowanie na naprawdę twardym łóżku.


ROZDZIAŁ NIEZABETOWANY - BETA POSZUKIWANA
Biorę udział w akcji "Promujemy Świeżaki" na Katalogu Granger! Jeżeli spodobało Ci się moje opowiadanie, zagłosuj na mnie pod tym linkiem! Zapraszam również do zapoznania się z drugim opowiadaniem z tej akcji - "Uwięziona". Na głosowanie macie czas do 14 czerwca.

Matko Boża, kto by pomyślał, że Expecto jeszcze żyje, co?

Powiem Wam, że to był szalony rok. W końcu skończyłam swoją nieszczęsną edukację w Polsce, napisałam matury i teraz czekam potulnie na wyniki, modląc się, żebym niczego nie zwaliła. Pierwszy wakacyjny wyjazd mam już za sobą. Ostatnie kilka dni spędziłam z rodziną nad polskim morzem. W wolnych chwilach czytałam "Folwark Zwierzęcy" i myślałam nad dalszą fabułą tego opowiadania.

Nie planowałam tak długiej przerwy, bo na pewno bym Was o niej poinformowała, ale tak wyszło, że nie lubię się z matematyką, a byłoby przykro nie zdać roku z jej powodu. Ostatecznie wyciągnęłam to cholerstwo na tróję. Jak dobrze, że już w życiu nie będę tego musiała dotykać.

Ten rozdział powstał w połowie ostatnich miesiącach minionego roku, a w połowie w okolicach końca kwietnia i ostatnich kilku dni. Mam nadzieję, że Wam się podoba. A teraz żegnam się z Wami i, póki mam wenę, lecę skrobać rozdział piąty. Ktoś ma jakiś pomysł, o kim on będzie?

Rozdział ze specjalną dedykacją dla MARTI320, wialys, Kingi B. oraz wszystkich szalonych ludzików, którzy nadal odwiedzają Her Draco na blogu i na Wattpadzie. Sprawiliście, że Her Draco przebiło ostatnio 90 tysięcy wyświetleń na Wattpadzie i jest obecnie 12 w rankingu opowiadań o Draco. Dziękuję Wam bardzo serdecznie <3

Pozdrawiam,
E.

6 komentarzy:

  1. Gdybym napisała, że mi się podobało byłoby to małe niedopowiedzenie. Twoje opowiadanie jest na pewno oryginalne, ciekawie napisane, zainteresowało mnie, ponieważ praktycznie wszystko zostało postawione na głowie. Podoba mi się Twój Draco, jest inny niż w większości ff.. Już myślałam, że w rozdziale o nim, gdy wchodził do domu BLaise'a wszyscy zwrócą na niego uwagę, a tu miłe zaskoczenie. Ginny jest ciekawie przedstawiona, tak samo jak rozdział o niej, dużo się dzieje. Hermiona póki co jest dla mnie mdła, rozdział dla mnie wniósł tylko tyle, że mnie zirytowała 😉 O Fredzie też niewiele. Czekam na pewno na następne rozdziały i jak cała historia się rozwinie. Podsumowując: najciekawsze rozdziały to te o Draco i Ginny. Kibicuje osobiście Dramione, ale gdyby jednak może coś zaiskrzyło między Fredem i Hermioną nie byłbym rozczarowana 😏
    Pozdrawiam serdeczbie
    Dominika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę szkoda, że Hermiona nie Ci nie podeszła, osobiście to jeden z moich ulubionych rozdziałów :D Bardzo dziękuję za ciepłe słowa, rozdział 5 już prawie skończony. Mam nadzieję, że do 4-ego lipca uda mi się go opublikować :D I mam nadzieję, że do "napisania" również tam :)

      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń
  2. Czekam w takim razie z niecierpliwością na nowości 😉 Hermiona jako sama postać nie zaskoczyła mnie, jednak fragment z sesją na plaży był dla mnie najlepszy, taka Hermionę najchętniej widziałbym cały czas, a póki co mam ją zapisaną w pamięci, po rozdziale, jako cichą myszkę.. Osobiście lubię, gdy Hermiona jest trochę bardziej przebojowa 😏 na pewno jej nie przekreślam 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, przebojowa to Hermiona będzie i to bardzo :D Już mam kilka dobrych fragmentów zaplanowanych!

      Usuń
  3. Oo super 😁 znając mnie to będę zaglądać kilka razy dziennie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę później niż to było planowane, ale rozdział skończony. Godzinkę temu poszedł do bety, mam nadzieję, że sprawdzi go jak najszybciej.
      Pozdrawiam,
      E.

      Usuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis